Hotel Sol Y Mar w Abu Dabbab – obecnie El Malikia Resort Abu Dabbab
Po piramidach i Luksorze, Dolinie Królów i Synaju przyszła kolej na dalekie południe. Kusiła mnie na tę wyprawę przede wszystkim chęć zobaczenia kompleksu świątyń w Abu Simbel, a także poznania, chociaż odrobinę, miasta Asuan gdzie mieszka para moich przyjaciół. Planując program pobytu szukałam także innych atrakcji, wśród których nie mogło zabraknąć bliskości malowniczych raf i spotkań z niecodzienną przyrodą. I tak mój wybór padł na zatokę Abu Dabbab na południe od Marsa El Alam i hotel Sol Y Mar, gdzie postanowiłam zakotwiczyć na całe trzy tygodnie. A więc zapraszam do hotelu.

Sol Y Mar to hotel budowany z wielkim rozmachem na olbrzymiej przestrzeni. Ciągle jeszcze trwa budowa lewego skrzydła i nie sądzę by na tym miała zakończyć się ta inwestycja. Budowa w niczym nie zakłóca jednak spokojnego pobytu i tym nie należy się zrażać. Najbardziej odczuwalna wydaje się przestrzeń i problem z jej zagospodarowaniem. To zwykle trwa najdłużej i jest już chyba zwyczajowo odkładane na później. Patrząc na niektóre oazy zieleni można sobie tylko wyobrazić jak będzie tu pięknie i przytulnie za kilka lat. Obsługa hotelu jest wyjątkowo przyjazna i skłonna do robienia miłych niespodzianek. Kwiaty i kompozycje plastyczne w pokojach są wręcz na porządku dziennym, a drobny bakszysz tylko sprzyja rozwojowi inwencji twórczych.

Obsługa w barach i restauracji chętnie nawiązuje bezpośredni kontakt i z wielką sympatią przyjmuje zainteresowanie ich językiem, życiem i kulturą. Jest więc okazja by wywieźć stąd sporo przydatnych zwrotów, które będą kiedyś kluczem do jeszcze większej otwartości. Pasaż handlowy przy budynku głównym i sieć plażowych sklepików oferuje wiele atrakcyjnych pamiątek, ale też artykułów codziennego użytku. Sprzedawcy są sympatyczni i obca jest im nachalność spotykana na ulicach miast czy targowiskach. Oczywiście cenę trzeba negocjować twardo, ale z poczuciem humoru. Po jednym z przypadkowych spotkań, gdy rozmowa zeszła na temat zwierząt pojawiło się egipskie słowo zaluma, co dosłownie oznacza trąbę słonia. To jedno słowo stało się wkrótce przebojem naszych zakupów. Gdy ktoś usiłował mnie przekonać, że oferuje najlepszą cenę zrezygnowanym głosem wtrącałam zaluma i to działało jak zaklęcie otwierające drzwi. Kto wie – może dlatego, że słoń ze spuszczoną trąbą nie przynosi szczęścia.

Pewnym minusem hotelu było menu i to dało się odczuć po raz pierwszy. Oczywiście nie można nic zarzucić bogactwu oferty, ale raczej schematowi przypisanemu do dnia tygodnia. Za dużo było też jak dla mnie owoców morza i kuchni włoskiej, ale trudno się dziwić. Włosi stanowią tu niestety zdecydowaną większość i oczekują szczególnego traktowania. Mają nawet własną część sali restauracyjnej gdzie królują „makaroni” pod wszelkimi postaciami i własnego kucharza. To jest poniekąd rażące, ale polska kolonia dawała sobie radę. Dobrze by było jednak w przyszłości zmienić ten układ sił, bo miejsce na to zasługuje by stać się polskim zakątkiem.
Zewnętrzne otoczenie hotelu to autentyczne, dzikie pustkowie. Dzięki temu można swobodnie wybrać się na długi spacer nieograniczony rozmiarami hotelowej plaży albo wręcz zakosztować uroków pustyni. Kto jednak przyzwyczaił się do wieczornego życia w Sharm El Sheikh czy Hurghadzie będzie srodze zawiedziony. Pomimo wielkiej sympatii zdecydowany minus muszę postawić przy ocenie wieczornych atrakcji organizowanych przez polskich i włoskich animatorów.

Aktorem, a już z pewnością komikiem trzeba się urodzić. Zmuszanie ludzi do robienia czegoś bez talentu i profesjonalnego przygotowania wypada żałośnie, a szkoda, bo jest to tak samo dołujące dla nich jak i uczestników spektaklu. Propozycje czynnego wypoczynku za dnia były z kolei ciekawe i pomimo powszechnego lenistwa udawało się wciągnąć do zabawy wcale nie małą grupę uczestników. Obok plażowych gier zespołowych były propozycje wspólnych spacerów, a dla nowicjuszy grupowy snorkeling w poszukiwaniu żółwi. Poza tym sporo tańca i dobrej muzyki tylko dlaczego nie egipskiej, a karaibskiej.

Wszelkie niedostatki, a nawet obecność Włochów zrekompensuje Wam cudowna, piaszczysta zatoka i skarby, jakie kryje pod wodą. Ostrzeżenia publikowane w serwisach biur podróży o konieczności zabrania ze sobą obuwia ochronnego do wody są absolutnie bezzasadne i ten dodatkowy kilogram bagażu jest zbyteczny. Plaża po prawej stronie ma rzeczywiście płytkie i bardzo rozległe podłoże rafowe i z tej strony można jedynie leżakować. Chodzenie po rafie nie ma sensu i może być niebezpieczne, a ratownicy dodatkowo pilnują by tego nie robić. Wzdłuż całej zatoki jest już tylko piasek.

Nie dziwię się, że Abu Dabbab, czyli zatoka żółwi tak się nazywa i jest miejscem całodziennych wycieczek, za które słono się płaci. Od samego rana zjeżdżają tu dziesiątki mikrobusów z chętnymi by popływać z olbrzymimi żółwiami i podziwiać rozległą kolorową rafę. O ile w innych miejscach ktoś oferuje nurkowanie i zachwala możliwość spotkania żółwi to jest to tylko możliwość. W Abu Dabbab to pewność każdego dnia. Obecność wycieczkowiczów w żaden sposób nie zakłóca jednak odpoczynku, bo mają oni wydzieloną plażę w lewej części zatoki. Nie ogranicza też swobody przemieszczania się. Niestety nie wszyscy, którzy tu przyjadą wracają zadowoleni. Dobra widoczność i spokój morza są tu rzadkością przynajmniej w sierpniu. Aby skorzystać z tego dobrodziejstwa trzeba być w wodzie najpóźniej o 8.00 rano. W ten sposób na dobre zdjęcia będziemy mieć najbliższe dwie godziny. Potem bywa różnie, a czasami fala potrafi powalić dorosłego. Gdy jednak widoczność spada do kilku metrów o żółwiach trzeba zapomnieć. W niektórych komentarzach czytanych przed wyjazdem spotykałam nawet propozycje wejścia do wody już o godz. 6.00, ale biorąc pod uwagę kąt nachylenia światła zdjęcia o tej porze nie będą najlepsze. Temperatura wody w sierpniu oscyluje w granicach 32 stopni, a o tej na piasku nie wspominam, aby nie straszyć. O chodzeniu bez klapek jednak zapomnijcie.

Na koniec dwa słowa o żółwiach. Są gatunkiem zagrożonym i pomimo, że nie boją się ludzi prawo zabrania je dotykać. Żerując na dnie, co kilka minut wynurzają się by zaczerpnąć powietrza i to najlepszy moment by znaleźć się naprawdę blisko. Są roślinożerne więc dla nas niegroźne chociaż nie wiadomo jak zachowają się w razie niebezpieczeństwa. Przy długości przekraczającej 1 m żółw taki może ważyć kilkaset kilogramów i warto zachować respekt. Jak zauważyłam panicznie boją się materacy i rezygnują z wynurzenia poszukując innego miejsca. Pogoń na materacu za takim żółwiem będzie dla niego krańcowo stresująca więc odpuście sobie.
Zatokę Abu Dabbab odwiedziłam powtórnie w sierpniu 2014 – zobacz co się zmieniło.

 
Następny ->