Gambia, Senegal i Gwinea Bissau – ogólne wrażenia
Zaproszę Was dzisiaj na zachodni skrawek najprawdziwszego czarnego lądu, gdzie nawet z najlepszą opalenizną nie mamy szans na wtopienie się w tłum. Odwiedzimy Gambię, Senegal i Gwineę Bissau.
Na początek odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie – czy warto tam jechać? Oczywiście warto, o ile kontakty z ludźmi i przyrodą stawiacie ponad zwiedzanie zabytków. Trzeba to jednak zrobić szybko, bo zachodzą tu nieodwracalne zmiany w mentalności i stylu życia mieszkańców, a to jest, poza przyrodą, główną atrakcją tych stron. Trochę mi żal , że planując ten kierunek straciłam dwa lata przez wirus ebola jaki w roku 2014 pojawił się na południe od Gwinei Bissau w Sierra Leone, Gwinei i Liberii zabijając 11.315 osób spośród 28.637 zarażonych. Komunikat z 16 stycznia 2016 roku o wygaśnięciu ostatnich ognisk epidemii zdecydował, że jednak pojadę. Ośmiodniową wędrówkę zakończyłam tygodniowym pobytem w Gambii w Hotelu Palma Rima i był to chyba wybór najlepszy z możliwych. Sama wyprawa była przy tym najlżejszą od wielu lat. Jeszcze przed wyjazdem poważnie zmartwiła mnie perspektywa dwukrotnego i aż trzydniowego pobytu w tym samym miejscu. Chciałam zobaczyć jak najwięcej, a nie wylegiwać się na hotelowej plaży. Dlatego ucieszyła mnie informacja, że można już w czasie pobytu w Gambii odwiedzić Rezerwat Fathala, którego nie było w programie. Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne, a trzydniowy pobyt na Bijagos był prawdziwą przepustką do innego świata.

To co potrafi zaskoczyć, pomimo relatywnie niewielkich odległości, to zróżnicowanie krajobrazu, poziomu życia mieszkańców, a nawet koloru i temperatury wody w oceanie. Niezależnie od bardzo miłych wspomnień muszę uprzedzić, że jadąc w tę część Afryki nie powinniśmy się spodziewać luksusu. To z pewnością nie jest dobry kierunek dla tych, którzy zachowali w pamięci pięciogwiazdkowe hotele na Karaibach i oczekują podobnych warunków pobytu. Rzeczą zupełnie naturalną są okresowe przerwy w dopływie prądu czy dostępności wody. Nie wszędzie znajdziecie klimatyzację w pokojach, a jeśli będzie – może być dodatkowo płatna. Na szczęście miejscowy klimat wyróżnia się upalnym dniem i chłodnymi wieczorami więc klimatyzacja jest absolutnie zbędna. Nie spodziewajcie się suszarek do włosów, szamponów i mydełek w łazienkach. Jak zawsze, najważniejsze jest pozytywne nastawienie i obniżenie poziomu oczekiwań, bo lepiej być zaskoczonym czymś, co wykracza poza afrykański standard, a i takie przypadki spotkają Was na pewno.

Bezpieczeństwo
W każdym z odwiedzanych krajów turysta czuje się bezpiecznie. Pomimo różnic etnicznych, politycznych i religijnych ludzie żyją zgodnie obok siebie, co przekłada się także na stosunek do przybyszów. Są oczywiście problemy, czego najlepszym przykładem jest próba oderwania od Senegalu prowincji Casamance. Ten ostry konflikt zbrojny, który pojawił się na początku lat 80-tych, a potem rozlał na Gambię i Gwineę Bissau, został jak na razie wyciszony na mocy porozumienia w roku 2004. Utrzymanie pokoju w tym rejonie i spełnienie ekonomicznych oczekiwań mieszkańców prowincji jest priorytetem administracji obecnego prezydenta Macky Sali i trzeba mieć nadzieję, że działania te okażą się skuteczne. Żadnego zagrożenia nie należy się także spodziewać ze strony miejscowych wyznawców Islamu, bo jest to zupełnie inne podejście do religii niż w krajach arabskich. Te różnice szybko zauważycie. Na całej trasie spotkacie ludzi bardzo otwartych na kontakty i przyjaźnie nastawionych do turystów.

W Gambii, w której spędziłam najwięcej czasu, kontakt z Europejczykiem jest wręcz wyznacznikiem pozycji w najbliższym otoczeniu i dlatego podanie ręki i próba przyłączenia się do Was gdy wyjdziecie na spacer będą na porządku dziennym. Oczywiście trzeba zachować ostrożność w okolicach nocnych klubów, targowiskach i przejściach granicznych gdzie będziecie oblegani przez handlujące kobiety, chmary dzieciaków i mężczyzn oferujących wymianę gotówki na miejscową walutę. W takich skupiskach, pomimo wyciągniętych rąk, nie dawajcie niczego dzieciakom, bo gdy tylko sięgnięcie do torby zacznie się między nimi bezpardonowa walka o najlepszą pozycję, podczas której Was stratują.  Wieczorami, zwłaszcza w Cap Skiring, możecie się spotkać z ofertą kupna marihuany, ale sprzedającym może być zarówno miejscowy handlarz jak i policjant po cywilnemu. Wówczas zamiast tygodnia możecie pozostać tu nawet na 10 lat więc zdecydowanie nie warto. Szczególną ostrożność zachowajcie przy przekraczaniu jezdni w rejonach ruchliwych skrzyżowań. Już samo skrzyżowanie jest dla miejscowych kierowców wielkim wyzwaniem i  dlatego lepiej zrobić to nieco dalej, na prostym odcinku drogi.

Zdrowie, kontakty i podarunki
Jadąc do Czarnej Afryki trzeba mieć świadomość, że lokalna opieka zdrowotna należy do tych miejsc, których z pewnością chcielibyście uniknąć. Poza tym, w wielu punktach na trasie, odległości do najbliższego szpitala będą tak duże, że szybkie udzielenie pomocy będzie niemożliwe. Dlatego trzeba przewidzieć wszystko, co może się zdarzyć i spokojnie skompletować podręczną apteczkę. Muszą się w niej znaleźć środki na ewentualne problemy żołądkowe, zakażenie dróg moczowych, środki odkażające i opatrunkowe w razie przypadkowego skaleczenia lub zadrapania. Na miejscu trzeba jak najczęściej myć ręce, a w razie braku bieżącej wody mieć przy sobie zapas chusteczek ze środkiem dezynfekującym. Nie unikniecie bowiem bezpośrednich kontaktów, a w wioskach chodzenie z miejscowymi dziećmi za rękę jest niemal rytuałem.

Przy zakupach będziecie się posługiwać miejscową walutą, a jej wygląd i zapach będzie dla wielu z Was odrażający. Nie trzeba mieć natomiast żadnych szczepień poza wścieklizną (dawka przypominająca co pięć lat) i durem brzusznym (dawka przypominająca co trzy lata). Trzeba przy tym unikać kontaktów z psami, małpami i bezpańskimi kotami, które często wałęsają się po hotelowych restauracjach. W porze suchej nie ma zagrożenia malarią więc nie kupujcie Malarone. Jest to zupełnie zbędny wydatek i obciążenie dla organizmu. Na całej trasie będziecie mieć kontakt przede wszystkim z wodą morską, a tej komary nie lubią. Zagrożenie mogą stanowić jedynie stojące zbiorniki wody słodkiej i duże skupiska ludzkie, ale o tej porze wystarczy Mugga. Tę warto kupić i stosować profilaktycznie. Przez dwa tygodnie spotkałam tylko dwa komary w hotelowych pokojach. W apteczce powinien się znaleźć także skuteczny i silny środek przeciwbólowy na wypadek spotkania z płaszczką, które pojawiają się na Bijagos podczas odpływu. Jad płaszczki nie zabije, ale silny ból utrzymujący się przez kilka godzin nie będzie atrakcją. Dla wszystkich poważnym zagrożeniem jest słońce w pierwszych dniach pobytu. Obok kremów z filtrem warto więc zabrać coś na ewentualne poparzenia skóry.

Jadąc w te strony musimy mieć świadomość wielkich kontrastów w poziomie życia lokalnych społeczności. W wielu wioskach, a zwłaszcza na dziewiczych wysepkach archipelagu Bijagos ludzie ciągle żyją jak przed wiekami, w pełnej harmonii z naturą, która ich żywi, chroni i ubiera. Gdy odwiedzamy takie miejsce niektórym serce się ściska na widok skrajnej biedy, brudnych dzieci biegających boso w rdzawym pyle, w podartych t-shirtach, które chyba nigdy nie były prane. Tu posiadanie tandetnych, chińskich klapek jest pamiątką spotkania z białym człowiekiem, który je podarował. A przecież jeszcze niedawno koszulka czy klapki nie były tu nikomu potrzebne. W swoich tradycyjnych strojach wyglądali pięknie i dumnie, a biały człowiek z dobrego serca zamienił ich w obdartych żebraków. Niestety, to nie tylko wina turystów, ale przede wszystkim organizacji charytatywnych i fundacji kościelnych, które uparły się by przyjść Afryce z pomocą. W wioskach buduje się szkoły, w których nie ma kto uczyć i szpitale, w których brak jest wody, światła i leków. Pomoc w takiej formie wyrządza więcej zła niż korzyści.

Na południu Senegalu, z wyjątkiem oazy Cap Skiring, w Gambii czy Gwinei Bissau nie ma jeszcze masowej turystyki. Zaglądają tu Brytyjczycy, Francuzi czy Portugalczycy powiązani zwykle z miejscowym biznesem, ale są to zwykle przyjazdy indywidualne. Pierwsze, zorganizowane grupy od niedawna docierają tu z Polski i to my tak naprawdę kształtujemy obraz białego człowieka w mentalności rdzennych mieszkańców. Niestety nasza dobroć i współczucie wynikające z nieświadomości przynoszą wiele złego i mogą negatywnie odbić się na naszych wzajemnych relacjach. Na szlaku swojej wędrówki spotkacie ludzi, którzy nie znają pieniędzy i nawet gdyby je posiadali nie będą w stanie ich wykorzystać. To, co z naszej perspektywy postrzegamy jako skrajną biedę jest dla nich normalnym życiem, w którym czują się szczęśliwi. Powitajcie z uśmiechem, przygarnijcie dzieciaki, które bez cienia strachu lgną do białego człowieka, nie okazujcie niesmaku i przerażenia. My zamiast tego chcemy pozyskać ich sympatię nadobniejszym nawet podarunkiem wytwarzając w ten sposób przekonanie, że biały człowiek daje. Nieśmiało więc wyciągają rękę po cokolwiek, a stąd już tylko krok do przekonania, że biały człowiek musi coś dać, a ten co daje jest dobry. Być może już niedługo tak właśnie zaczną nas oceniać, a powszechna życzliwość zamieni się we wrogość do tych, którzy nic nie mają do zaoferowania.

Sięgamy więc do torby po cukierki nie mając pojęcia, jak drogo zapłacą za tę chwilę przyjemności. Gdy wybieramy egzotyczne kierunki nie pijemy na miejscu wody z kranu w obawie przed obcą dla nas florą i możliwością zakażenia. Ich układ pokarmowy, przyzwyczajony od pokoleń do przyswajania cukrów owocowych, nie toleruje cukrów złożonych, a wszelkie chemiczne barwniki, konserwanty i polepszacze są dla nich najzwyklejszą trucizną. Po naszych wizytach dzieci chorują. Odległe, i powiedzmy to otwarcie – dzikie wioski, pozbawione są opieki stomatologicznej i w przypadku pojawienia się próchnicy jedynym narzędziem pozostają kleszcze bez bieżącej wody i środków dezynfekujących. Gdy zobaczycie w jednej z wiosek pudełko pełne małych, wyrwanych ząbków to bez wyrzutów sumienia wrócicie ze swoimi cukierkami do domu. Niestety nie wszyscy, bo ślady naszej obecności widać w dżungli gołym okiem. Z każdym tygodniem przybywa tu opakowań po polskich cukierkach, batonikach i ciastkach. Ci ludzie nigdy nie zetknęli się z problemem śmieci, a dżungla sama ich nie wchłonie. To co dla nas wydaje się absurdalne dla nich jest ważne. Dlatego na przykład nie wyrzucajcie do śmietnika plastikowych butelek, a podarujcie je dzieciakom. Potrzebują ich do zbierania soku palmowego, przechowywania oleju i w ten sposób butelka zyskuje nowe życie. Wyrzucona, trafi gdzieś na wysypisko, bo śmieci nikt nie utylizuje. Jeżeli chcecie coś podarować zabierzcie każdą ilość zeszytów, długopisów, kredek, książeczek do malowania, ale nie zostawiajcie ich w szkołach odwiedzanych w ramach programu. Taką, do której jeszcze nigdy biały człowiek nie zaglądał spotkacie na trasie, a miejscowy przewodnik na pewno ją wskaże.

Fotografowanie
Miejscowi nie bardzo lubią gdy kieruje się obiektyw w ich stronę. Machają rękami, a nawet krzyczą chociaż nie jest to tak powszechne jak w Maroku. Wynika to z błędnego przekonania, że biały człowiek robi zdjęcia, które później pojawią się jako kartki pocztowe i będzie na nich zarabiał. Trudno im zrozumieć, że można je robić po prostu na pamiątkę. Aby tego uniknąć bądźcie dyskretni, postarajcie się o nieco dłuższy obiektyw, albo zapytajcie o zgodę. Czasami będzie to kosztować, ale może warto. Najlepsze zdjęcia udawało mi się robić z daleka od zasadniczej grupy, bo gdy pojawi się chmara białych z aparatami to właśnie na nich skupiają swoją uwagę. Znacznie łatwiej jest w wioskach gdzie ludzie są o wiele bardziej otwarci. Najfajniejsze są dzieci, ale jeśli chcecie je przyciągnąć i czymś zainteresować to robiąc zdjęcia, nawet najdroższym sprzętem, nie zapomnijcie o smartfonach. One uwielbiają pozować, ale natychmiast po tym oglądać efekt na wyświetlaczu.

W Gambii Senegalu i Gwinei Bissau obowiązuje całkowity zakaz fotografowania ludzi w mundurach, obiektów wojskowych i gmachów rządowych. To samo dotyczy przejść granicznych i posterunków kontrolnych gdzie roi się od funkcjonariuszy po cywilnemu. Szkoda, bo tu kumuluje się prawdziwe, dynamiczne życie. Żeby nie kusiło, najlepiej schować aparaty, bo może się to skończyć długotrwałą kontrolą Waszego sprzętu, a oni uwielbiają oglądać zdjęcia i nigdzie się im nie spieszy. Dlatego nie znajdziecie niestety moich zdjęć starego, portugalskiego fortu w Bissau czy pałacu prezydenckiego. Tylko raz złamałam ten zakaz nie mając pojęcia, że przejście graniczne to tak rozległy obszar. Poza tymi zawsze warto mieć sprzęt zawsze gotowy do użycia bo nigdy nie wiadomo co się zdarzy.

 
Następny ->