Kiedy wylądowałam na Goa po raz pierwszy nie stać mnie było na porównania tym bardziej, że zostałam rzucona w wir największego miasta stanu nie znając jeszcze okolicznych wiosek, Delhi czy Jaipuru. Po tygodniu pobytu mogłam to już powiedzieć z całym przekonaniem. Goa to zupełnie inne Indie, choć ludzie podobni, ale żyjący w zupełnie innym tempie i jakby z zupełnie innymi problemami. Nie ma tu tak drastycznych kontrastów, nerwowości, tłoku i zgiełku. Panuje też większa swoboda wynikająca chyba z  portugalskich wpływów kulturowych.

Wpływy te utrzymały się od założenia miasta Vasco da Gama w 1543 roku aż do lat 60-tych XX wieku. Vasco da Gama wzięło swoją nazwę właśnie od tego portugalskiego podróżnika i zdobywcy. Chcąc przyjrzeć się miastu z „lotu ptaka” nie wpisujcie tej nazwy na Google Earth, a raczej nazwę półwyspu Marmagao. Nieco na południe znajdziecie port lotniczy Goa, gdzie z pewnością będziecie lądować.
Dopiero, gdy po tygodniu włóczęgi wracałam tu drugim razem za dnia mogłam zobaczyć kolejną różnicę, tam w dole i przyznam się, że widok nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Spodziewałam się malowniczych plaż otoczonych palmami, tętniących życiem kurortów podobnych do egipskiego Sharm el Shekh, a zobaczyłam jakąś smutną okolicę spowitą mgłą od oceanu.

Nie tak wyobrażałam sobie słynne na całym świecie Goa. Gdy jeszcze nasz bus zaczął zagłębiać się w coraz węższe drogi prowadzące przez zarośnięte wioski zaczęłam się poważnie obawiać czy nie wylądujemy w drewnianym domku na plaży. Hotel rozwiał w końcu wszelkie obawy, ale o tym opowiem nieco później.

Wróćmy na razie do Vasco, bo tym z Was co tutaj dotrą, winna jestem kilka informacji. Niestety ci, którzy nie zdecydują się na tygodniową włóczęgę w ogóle go nie zobaczą. Hotel La Paz Gardens przy głównej ulicy Swatantra Path oferuje niezły standard, chociaż trochę mu brakuje do tych, jakie spotkaliśmy później. W otoczeniu jego murów znajduje się odkryty basen, który warto odwiedzić tym bardziej, że w mieście nie ma nic ciekawego. Vasco da Gama ma swoje życie daleko od turystyki, chociaż  jest punktem startowym dla tysięcy turystów odwiedzających plaże Goa lub ruszających w dalszą podróż po Indiach. Pojawienie się bladych twarzy na ulicach budzi  zainteresowanie, patrzą na nas, czasami ktoś zatrąbi by zwrócić naszą uwagę, ale na czerpanie jakichś zysków z turystów nikt się tu nie nastawia.

Gdy wyjdziemy z hotelu w lewo spotkamy po drodze miejscową szkołę Govt School, a dalej po lewej stronie, bielący się w słońcu kościół św. Andrzeja, do którego można podejść ulicą nazwaną od imienia świętego. Katolickich symboli, małych kościołów i kapliczek przy wiejskich drogach na Goa znajdziemy sporo. Wychodząc w prawo trafimy do parku miejskiego, spotkamy aptekę, dworzec kolejowy i bazar, na który jednak się nie zapuszczałam. Gdy skręcimy w prawo na wysokości dworca dojdziemy do miejskiego meczetu. Na ulicach daje się zauważyć zarówno tradycyjne stroje indyjskie, islamskie i jak dużą europejską swobodę ubioru zwłaszcza wśród ludzi młodych. Podobne zróżnicowanie daje się zauważyć w architekturze miasta, które jednak zdecydowanie bardziej przypomina stare miasto europejskie niż indyjskie.

Największym, ale pozytywnym zaskoczeniem były dla mnie wioski na Goa, zupełnie inne od brudnych, walących się osad, rzuconych na suchą ziemię gdzieś w Uttar Pradesh czy Rajastanie. Palmowe gaje, plantacje kokosowe, pustka na drogach i zabudowania, które świadczą o zamożności ich mieszkańców. A  może są tylko dobrze zachowanym wspomnieniem jeszcze lepszych czasów? Jak wszędzie są też biedniejsze domy, ale nie można ich porównać z tamtymi, z północy. Wychodząc z hotelu spotyka nas kolejne zaskoczenie – nie ma straganów, handlarzy, nikt nie jest nawet zainteresowany naszą obecnością.

Bez obaw można poruszać się swobodnie i bezpiecznie, chociaż wąskie, kręte drogi do takich nie należą. Roślinność często ogranicza widoczność i nasza obecność na jezdni może być dla kierowcy zaskoczeniem. Niestety jeżdżą tu szybko i na dodatek po lewej stronie. Generalnie jednak cisza i spokój – zupełnie inne Indie. W kolejnej odsłonie zabiorę Was do hotelu Heritage Village Club i wreszcie na plaże Goa.