Po wizycie w Tarsus jeszcze tego samego dnia przed zachodem słońca docieramy do Mersin. Tu spędzimy noc w czterogwiazdkowym hotelu Sahil Martı. Po raz pierwszy od wielu dni jesteśmy znów nad brzegiem Morza Śródziemnego i chyba nikt nie oprze się hotelowej plaży. Ruszamy tam natychmiast po zakwaterowaniu, na ostatnie pół godziny dnia. Na tarasie, przez który musimy przejść, trwają ostatnie przygotowania do wesela. Fantastyczny relaks, dobra kolacja i zasypiamy jak zabici przy rytmicznej tureckiej muzyce za oknem.

Wczesnym rankiem ruszamy w okolice Kizkalesi gdzie zobaczymy przedsionek piekła, a chętni, okupując to znacznym wysiłkiem, chociaż przez chwilę znajdą się w niebie. Przed nami 60 km drogi biegnącej samym brzegiem morza.

Kizkalesi – Jaskinie Nieba i Piekła
Wapienie, z których zbudowany jest masyw gór Taurus, bardzo łatwo ulegają wypłukiwaniu przez wodę. To właśnie tu podziemny strumień rozpuścił te słabsze pokłady tworząc gigantyczny tunel. Po zawaleniu się jego stropu powstał lej krasowy o głębokości ponad 120 m. Na obu krańcach potężnego zapadliska pozostały jaskinie. Jaskinia po prawej to Cehennem Çukuru czyli Otchłań Piekielna.

Wg starych wierzeń w tym miejscu Zeus, bóg nieba i błyskawic, zamknął tymczasowo Tyfona, potwora o stu głowach, zanim ostatecznie uwięził go pod szczytem Etny. Podobno jest tu wejście do podziemnego świata, a strumień, którego szum dobiega z zapadliska, jest dopływem rzeki Styks. Kto by chciał tam schodzić i spotkać się z mitologicznym potworem? Nie da się nawet tego zrobić bez specjalistycznego sprzętu, bo ściany leju głębokiego na 128 m są niezwykle strome. Dlatego piekło można oglądać tylko z małej platformy widokowej.

Znacznie łatwiej dostać się do Cennet Çöküğü czyli Jaskini Nieba. Trzeba jednak mieć świadomość powrotnej drogi, którą można porównać do wspinaczki na 30 piętro wieżowca. W upale i dużej wilgotności powietrza. Na pewno nie jest to przygoda dla wszystkich. Ktoś policzył, że na dno jaskini prowadzi blisko 400 skalnych stopni. Początkowy, stromy odcinek nie sprawia większych problemów i łatwo schodzi się w dół pośród malowniczych deformacji skalnych i bujnej roślinności. Po przebyciu 2/3 drogi docieramy do Kaplicy Marii Panny z okresu bizantyjskiego czyli około V w. n.e.

Dalej pojawia się czarna otchłań jaskini, której dno znajduje się 70 metrów niżej. Ten odcinek jest najtrudniejszy z powodu panującego mroku, mokrych i bardzo śliskich stopni. Tu bezwzględnie przyda się latarka czołowa. Bez odpowiedniej sprawności i obuwia warto się jednak zastanowić nad sensem wchodzenia do jaskini. Trzeba mieć także wolne ręce i doskonale zabezpieczony sprzęt przed ewentualnym uderzeniem. Jeśli nie jesteście w stanie spełnić tych wymagań lepiej zrezygnujcie bo to, co widzieliście do tej pory i tak warte jest włożonego wysiłku. Tu, na skraju wejścia do jaskini jest chyba najbardziej fotogeniczne miejsce na całym szlaku. Można też odpocząć w przyjemnym chłodzie i nabrać sił przed powrotem na powierzchnię. Gdy będzie dostatecznie cicho, warto zatrzymać się przy kaplicy z wnętrza której można usłyszeć szum podziemnego strumienia.

Pomimo malowniczego otoczenia powrót nie jest już tak miły jak zejście w dół. Nie będę straszyć, ale najprzyjemniejszym momentem powrotnej drogi jest znalezienie się na szczycie leju, pod strumieniem zimnej wody i zmiana ubrania przed dalszą drogą. Po wyjściu na powierzchnię mamy jeszcze chwilę czasu by przyjrzeć się fragmentom murów obronnych po przeciwnej stronie drogi. To początek miasta Kızkalesi i murów Zamku Korykos zbudowanego nad samym brzegiem morza. Za czasów rzymskich była to jedna z ważniejszych baz, skąd prowadzono działania przeciwko piratom gnębiącym wybrzeże i okoliczne porty.

W XII w. wybudowano drugi zamek znajdujący się na pobliskiej małej wysepce. Nazywają go Zamkiem Panny. Jak głosi legenda mieszkała w nim królewna, której przepowiedziano śmierć od ukąszenia jadowitego węża. Aby ustrzec ją przed skutkami przepowiedni została umieszczona w zamku otoczonym wodą. Jadowity gad długo nie mógł się przedostać na wyspę, ale wreszcie dotarł tu ukryty w koszyku z żywnością. Ukąsił królewnę i po raz kolejny potwierdziła się teza, że przed przepowiednią nie ma ucieczki. W planie tego dnia mamy jednak inny, znacznie lepiej zachowany zamek w Anamur i tam teraz pojedziemy.

Mamure Kalesi
160 km na południowy-zachód od Silifke, na cyplu znajdującym się na wysokości Cypru stoi jeden z najlepiej zachowanych zamków – Mamure Kalesi. Po drodze z Mersin było ich kilka, a to najlepszy dowód, jak ważnym problemem tamtych czasów było zabezpieczenie portów i ochrona żeglugi przed piratami. Powstał w IV w. ale z jego pierwotnej potęgi zostało niewiele. Na jego fundamentach władcy ormiańskiego Królestwa Cylicji wznieśli nowy, rozbudowywany i umacniany w czasach Bizancjum i wypraw krzyżowych. Około roku 1221, czyli w okresie największej świetności imperium Seldżuków, zamek zdobył i rozbudował Alaeddin Keykobat I.

Jego nazwa Mamure (dostatni) pojawiła się około 1310 roku po kolejnej restauracji dokonanej przez Mahmuta z dynastii Karamanidów. Mahmuta Beya przywołałam chyba po raz pierwszy, chociaż powinien pojawić się już na początku mojej relacji. To właśnie on po śmierci Sultana Mesuta II w 1308 zajął Konyę – stolicę Seldżuków. Sam zmarł 4 lata później, a jego sukcesorem został syn Hacı Sufi Burhanettin Musa, który osadził swojego brata Yahsi na stanowisku gubernatora Konyi. W ten sposób, zupełnie przypadkowo, zatoczyliśmy koło do miejsca, w którym rozpoczęłam swoją wędrówkę. Ale wróćmy do zamku.

W 1469 r. zamek przeszedł w ręce Imperium Osmańskiego. W XV i XVI wieku był kilkakrotnie przebudowywany, a w XVIII wieku jego część pełniła funkcję karawanseraj. Zamek zajmuje powierzchnię 23,5 tys. m.kw. i do dziś zachowały się wszystkie z jego 36 wież. Nie ma tu zbyt wiele ludzi dlatego całkiem spokojnie można polować na ciekawe zdjęcia. Nie ma też żadnych ograniczeń w poruszaniu się po jego terenie i murach. Można więc wejść po stromych schodach do kilku baszt i wyjrzeć jak dawni obrońcy w stronę morza. Trzeba jednak pamiętać, że nie ma tu także żadnych zabezpieczeń, poręczy ani ostrzeżeń i wszystko robimy na własne ryzyko. W jednym z trzech zamkowych dziedzińców, po zachodniej stronie, zachował się niewielki kompleks meczetu z jednym minaretem i zniszczoną łaźnią. Z kolei na dziedzińcu południowym możemy wypatrzyć resztki dawnej latarni.

Przygotowując się do zwiedzania warto pamiętać, że większość czasu spędzimy na otwartej przestrzeni w prażącym słońcu. Trzeba zabrać dobre buty do chodzenia po murach i obowiązkowo coś do picia na najbliższą godzinę. Potem można przenieść się w czasy krzyżowców bez obaw o śmiercionośne pirackie strzały.

<- Poprzedni
 
Następny ->