W Mek’ele zostaliśmy na noc w Noble House Yehdega Luxury Boutique Hotel. Hotel oferuje standard z jakim spotykamy się w Etiopii najczęściej. Niestety nie ma czajnika do herbaty i klimatyzacji ale Wi-Fi działa. Dziś z Mek’ele ruszamy na zachód w kierunku Lalibeli. Podróż zajmie nam cały dzień i początkowo zamierzałam poświęcić tę stronę relacji z trasy. Myślę jednak, że widokami jesteście już trochę zmęczeni. Dlatego ograniczę się tylko do kilku migawek i jeszcze tu, w tej relacji, pokażę Wam kolejny dzień i słynne kościoły skalne w Lalibeli.
Ruszamy wczesnym rankiem gdy słońce dopiero wychyla się zza górskich grzbietów. Sporą część dzisiejszej trasy musimy pokonać po drodze szutrowej bo do samej Lalibeli drogi jeszcze nie wybudowano. Po drodze znajdziemy się dziś najwyżej na całej trasie po Etiopii przekraczając 3500 m n.p.m.
Po raz pierwszy spotkamy też gelady – endemiczny gatunek małp żyjących wysoko w górach. Dokładniej pokażę je w kolejnej relacji bo tu nie było szans na dobre zdjęcia. Dlaczego? – bo wyszłam z busa później od „komórkowców”, którzy od razu pobiegli w ich stronę. Szczerze mówiąc wkurza mnie robienie zdjęć takim sprzętem, który wymaga podejścia do obiektu na 2 metry. Małpy uciekły i nawet mój obiektyw 400 mm nie miał co upolować.
Wreszcie zbliżamy się do Lalibeli. Wszyscy są już zmęczeni a kurz z gruntowej drogi wciska się wszędzie. Może za dwa, trzy lata będzie i tu asfaltowa droga. Widać wyraźnie że prace już trwają.
W Lalibeli zatrzymujemy się w Hotelu Lal. Oferuje nocleg w bungalowach więc zapowiada się ciekawie. Niestety rzeczywistość jest inna. Woda z prysznica ledwo kapie i jest tylko zimna. Niewiele lepiej w niżej położonej umywalce. Spłuczka w sedesie nie działa, a po telewizorze pozostał tylko wieszak. Z czterech źródeł oświetlenia działają tylko dwa. Na szczęście jest czajnik elektryczny więc jakoś sobie poradzimy bo obsługa nie jest w stanie nic zrobić.
Nowy dzień – Lalibela
Lalibela leży na wysokości 2640 m n.p.m. i jest świętym miejscem Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego, do którego zmierzają liczne pielgrzymki chrześcijan. Słynie z wykutych w litej skale monumentalnych kościołów, zbudowanych na zlecenie cesarza Lalibeli (1181–1221) na przełomie XII i XIII wieku. W okresie średniowiecza miasto nosiło nazwę Roha i było stolicą królestwa dynastii Zagwe. Dynastia rządziła królestwem Begwena od około 900 do 1270 roku, kiedy ostatni król Zagwe Za-Ilmaknun został zabity w bitwie przez siły króla Abisyńskiego Yekuno Amlaka.
Z powstaniem kościołów i dzieciństwem Lalibeli związana jest pewna legenda. Kiedy Lalibela się urodził wokół jego kołyski pojawił się rój pszczół. Matka uznała to za znak boży, który miał oznaczać to jemu a nie starszemu bratu przypadnie tron. Starszy brat nie mógł się z tym pogodzić i prawdopodobnie kilka, a może kilkanaście lat później usiłował go otruć. Lalibela stracił przytomność na trzy dni i gdy przebywał w śpiączce anioły zabrały go do nieba przed oblicze Boga. Bóg miał mu zlecić zadanie wybudowania świątyń ku Bożej chwale i odesłał go z powrotem na ziemię. Lalibela po odzyskaniu przytomności postanowił zadanie wykonać.
Sprowadził z Jerozolimy i Aleksandrii najlepszych budowniczych i artystów. Zamiarem Lalibeli było stworzenie „Nowej Jerozolimy” po tym, jak muzułmanie zablokowali drogi pielgrzymkowe do świętego miejsca.
Ciekawostką architektoniczną jest to, że dach żadnego z kościołów nie wystaje ponad poziom gruntu. Dlatego żaden z budynków nie jest widoczny z oddali. Można to tłumaczyć faktem, że cesarstwo otoczone było ze wszystkich stron wyznawcami rosnącego w siłę islamu. Dlatego z uwagi na ewentualne zagrożenie z ich strony postanowiono budować kościoły w ukryciu.
Kościoły zgrupowane są w dwie części, między którymi znajduje się kanał odwadniający nazywany „Rzeką Jordan”. Po północnej stronie znajdują się: Bete Medhane Alem, Bete Maryam, Bete Meskel (dom krzyża), Bete Danaghel (kościół dziewic), Bete Golgotha (Mika’el), Bete Debre Sina (kościół Góry Synaj), kaplica Selassie oraz nieco dalej od nich kościół Bete Giyorgis. Na południe od „Rzeki Jordan” znajdują się: Bete Amanuel, Bete Merkorios, Beta Abba Libanos, Bete Gabriel-Rufael.
Pierwsze spotkanie ze skalnymi kościołami rozpoczynamy od Kościoła Odkupiciela Świata (Bete Medhane Alem) nazywanego też miejscem odnowienia. Jest podobno największym na świecie kościołem wykutym w skalnym monolicie. Budowla ma wymiary 11,5 m wysokości, 33,7 m długości oraz 23 m szerokości. Kościół wsparty jest na 34 filarach zewnętrznych i 38 wewnętrznych.
Pierwsze wrażenie jest niesamowite i trudne do opisania. Dla mnie to nie ósmy cud świata, a raczej przygnębiający pomnik niezwykłej wyobraźni przestrzennej człowieka i niewyobrażalnego wysiłku tysięcy ludzi, którzy zdecydowali się ten pomysł zrealizować. Oczywiście każdy z Was odbierze to spotkanie inaczej, ale dla mnie na pewno nie był to wybuch zachwytu. To bardziej połączenie podziwu, niezrozumienia i smutku.
Kościoły budowało podobno 40 tys. robotników przez 21 lat. Aby mogły powstać trzeba było rozkruszyć, wydobyć i gdzieś usunąć tysiące ton litej skały tylko dla uzyskania zewnętrznej bryły takiego kościoła. Potem wykuć jego wnętrze i zdobienia. Naukowcy twierdzą, że okres budowy podawany przez Etiopczyków jest nierealny i nawet przy zaangażowaniu takich sił mógł trwać nawet dziesięć razy dłużej. Ale jest i na to wytłumaczenie. Robotnikom w nocy miały pomagać anioły, które wykonywały podwójną pracę. Siły tej legendy nikt nie ośmiela się podważyć.
Dla zwiedzających to trudne miejsce ze względu na mrok i niesamowite kontrasty. Najlepiej byłoby robić zdjęcia w południe gdy słońce oświetla kościoły z góry ale właśnie wtedy kompleks kościołów zamyka się dla zwiedzających na dwie godziny.
Przechodzimy wąskim korytarzem między bryłą kościoła i otaczającą go litą skałą, a potem skalnym tunelem w stronę obszernego dziedzińca którego centralnym punktem jest
Bete Mariam – kościół Najświętszej Marii Panny.
Mijamy niedbale wydrążone jaskinie w których jeszcze dziś nocują pustelnicy. Świadczą o tym otwory przesłonięte płótnem i stojące obok naczynia. Bete Mariam jest uważany za pierwszy z kościołów wydrążonych w Lalibeli i cieszy się podobno największą popularnością. Na pewno jednak nie jest tym najsławniejszym pokazywanym w folderach. Na dziedzińcu znajduje się skalny basen, w którym kiedyś kapłani zanurzali kobiety które nie mogły się doczekać własnego potomstwa. Nie wiem czy było to skuteczne i bezpieczne bo podobno jest głęboki na 14 metrów. Naprzeciwko Bete Mariam stoi Bete Meskel – Dom Krzyża z dwunastoma charakterystycznymi łukami symbolizującymi dwunastu świętych.
W Bete Mariam doskonale zachowały się liczne zdobienia i jego wnętrze jest bez porównania bogatsze od Bete Medhane Alem.
Po wyjściu na zewnątrz przejdziemy teraz przez niewielki Debre Denagel – Kościół Dziewic wykuty ku czci 50 dziewic zamordowanych na rozkaz cesarza Juliana Apostaty w IV wieku. To w zasadzie mała, przechodnia kaplica prowadząca do głębokiego wąwozu, który musimy pokonać by dostać się do dwóch kolejnych kościołów – Bete Debre Sina (kościół Góry Synaj) i Bete Golghota (kościół Golgoty).
W przypadku Bete Debre Sina możecie się spotkać także z nazwą Bete Mikael. Są to dwa bliźniacze kościoły posiadające wspólny dach i wejście. Bete Golghota jest jednak przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn.
Według legendy pod płytą w podłodze pochowany jest król Lalibela, a wierni wierzą, że miejsce to ma leczniczą moc. Znajduje się tu również kaplica Selassje, która jest uważana za najświętsze miejsce w Lalibeli. Docieramy do wejścia. Ponad nim widoczne jest okno, które podobno wychodziło z prywatnej kaplicy cesarza Lalibeli. No to zapraszam do środka.
Z mrocznych zakamarków wychodzimy wreszcie na słońce. Przejdziemy teraz do kościoła Bete Giorgis. To on znajduje się na wszystkich turystycznych folderach reklamowych. Po drodze przejdziemy obok charakterystycznych dla Lalibeli kamiennych domów zwieńczonych stożkowatym dachem nazywanych tukulami. Kościół jest oddalony około 200 m na południowy-zachód od kompleksu północnego.
Kościół św. Jerzego widać dopiero z kilkudziesięciu metrów. Aby zobaczyć go w całości trzeba zajrzeć w głąb wyrobiska co jest niezwykle niebezpieczne. Krawędź pionowej ściany nie jest niczym zabezpieczona.
Jak głosi legenda, św. Jerzy sam upomniał się o kościół dla siebie. Przez sześć kolejnych nocy przychodził do króla i zmusił go do podjęcia decyzji o budowie. Kościół tak się św. Jerzemu spodobał, że wjechał do niego konno, zostawiając ślady końskich kopyt na posadzce widoczne do dziś.
Wejście do świątyni znajduje się od strony zachodniej, gdzie przechodzi się wykutym w skale wąwozem. Na jego końcu znajduje otwór wejściowy do tunelu, którym trzeba pokonać skałę okalającą Bete Giorgis. Jego drugi koniec wychodzi dokładnie naprzeciw wejścia do świątyni.
Kościół św. Jerzego był ostatnim w zespole północnym. Opuszczamy go tuż przed zamknięciem obszaru udostępnionego do zwiedzania. Mamy teraz przymusowe dwie godziny przerwy po której przejdziemy do drugiego zespołu skalnych kościołów. Ten pokażę na kolejnej stronie z przyczyn technicznych. Tak duże nagromadzenie zdjęć mogłoby spowodować problem w załadowaniu strony.