Asuan – Świątynia Izydy z wyspy File 
Po pierwszym spotkaniu z Jeziorem Nasera jedziemy na południe w pobliże Starej Tamy, skąd już bardzo blisko do przystani. Naszym celem jest wyspa Agilkia, gdzie w latach 1972 – 1980 przeniesiono świątynię Izydy ratując ją przez zalaniem wodami Nilu. Pierwotnie znajdowała się na wyspie File, która według egipskich wierzeń była pierwszym skrawkiem lądu jaki wyłonił się z wód Cahosu.
W tak doskonałym punkcie nie może oczywiście zabraknąć targowiska, więc kto chce ma chwilę na zakupy. Sami się kiedyś przekonacie, że wszędzie oferują to samo i z każdym pobytem jest coraz mniej rzeczy, których jeszcze nie macie. Tym razem zdecydowanie odmawiamy chociaż nie jest łatwo bo kramiki rozłożone na ziemi nie kończą się na parkingu ale sięgają jeszcze daleko w głąb przystani. Podróż wycieczkową łódką między malowniczymi zakolami Nilu trwa około 30 minut. Po raz pierwszy mam okazję z bliska zobaczyć czystą rzekę, której wody w niczym nie przypominają tej z okolic Kairu.

Po około 20 min wyłaniają się zarysy budowli. Chociaż kształtem bryły przypomina tradycyjne świątynie egipskie jest tu coś nowego, co nie pasuje do epoki faraonów. Bo i nie z tego okresu pochodzi. Świątynię bogini Izydy wybudowano około 370 r. p.n.e, a rozpoczął ją faraon Nektanebo I z ostatniej XXX dynastii.
W okresie ptolemejskim rozbudowano ją i stąd obecność pawilon Trajana z elementami architektury i zdobień nawiązującymi do budowli rzymskich i greckich. Gdy świątynia znajdowała się na wyspie File, mniej więcej do roku 535 n.e, była celem pielgrzymek wyznawców kultu Izydy. To właśnie do pawilonu cesarza Tarajana przybijała łódź z posągiem Izydy. Nie zważając na palące słońce podziwiamy płaskorzeźby przedstawiające ptolemejskiego króla i Izydę, jej syna Horusa i Hathor, kaplicę kultową i pogrzebową Ozyrysa.

Na zewnątrz kompleksu znajduje się świątynia Hathor, bogini muzyki, tańca i miłości przedstawianej z głową krowy. W jej pobliżu, gdzieś z zacienionych zakamarków, wyłaniają się samozwańczy przewodnicy i opiekunowie tego miejsca. Są chętni by oprowadzić po ruinach i opowiedzieć ich historię. Oczywiście nie za darmo. Sęk w tym, że nasz czas jest bardzo ograniczony i tym różnimy się od Egipcjan, którym nigdy się nie spieszy. Spokojnie można spędzić z nimi pół godziny siedząc na jednym kamieniu, a my chcemy zobaczyć całą świątynię. Są przy tym tak sympatyczni, że przegonić ich wręcz nie wypada. Musimy się podzielić – ja dam się namówić na spacer z przewodnikiem, a mąż popracuje nad zdjęciami. Was też ta atrakcja nie ominie, bo nie odpuszczą nikomu.

Wracamy do Asuanu na obiad i zakwaterowanie w hotelu Sunset Resort, gdzie z pewnością i wy traficie na podobnej wycieczce. Jak większość miejskich hoteli wygląda reprezentacyjnie, ale technika zawodzi. Najpierw nie mamy prądu, potem nie działa telefon, a czekam na ważną rozmowę z przyjaciółmi z Kairu (udaje mi się porozmawiać, ale tylko dzięki udostępnieniu telefonu komórkowego przez recepcjonistę). Obiad skromny, żeby nie powiedzieć tradycyjny. Kurczak i coś tam do niego. Przystawek i deseru nie ryzykowałam. A więc kolejna być może istotna informacja – na „wyżerkę” raczej się nie nastawiajcie. Na koniec okaże się, że rano nie będzie wody, którą włączą dopiero po pobudce.