Z Banjul do Kafountine
Do granicy z Senegalem dojeżdżamy bez problemów, ale tu czeka nas niecodzienna operacja. Musimy przeładować bagaże i przesiąść się do senegalskiego autokaru. A wszystko przez poważny konflikt graniczny wywołany jednostronnym, drastycznym podniesieniem opłat za przeprawę promową przez rzekę Gambia do kwoty 28000 dalasi tj. 400.000 CFA. Senegalski związek transportu w odpowiedzi na to wezwał do bojkotu gambijskich tras i w rezultacie granicę między oba krajami zamknięto. Ciężarówki z prowincji Casamance jadące na północ i odwrotnie muszą objeżdżać całą Gambię, przez co trasa po beznadziejnych drogach wydłuża się o cały dzień i blisko 450 km. Niektórzy koczują na granicy już ponad miesiąc w nadziei na rozwiązanie konfliktu. Obu stronom przynosi to milionowe straty, odczuwa się braki w zaopatrzeniu i wzrost cen w sklepach. Pomimo, że konflikt wywołała strona gambijska, sama wydaje się w trudniejszym położeniu. Gdy przyjedziecie tu w nowym sezonie problem przejdzie do historii, ale jak dotąd trwa już ponad 2 miesiące i porozumienia nadal nie widać. Poza tym podobne problemy na granicach zdarzają się często.

Zainteresowana tą niecodzienną sytuacją sięgam po aparat w przekonaniu, że jesteśmy już za granicą. Tak, ale tylko za gambijską, a ciągle przed senegalską, na pasie neutralnym. Na szczęście kończy się to tylko reprymendą od przewodnika.  Granice w tym zakątku świata do naprawdę dziwne miejsca. Nigdy nie wiadomo jak zachowają się służby i jak daleko sięgnie kontrola. Nasze paszporty podbija przewodnik, na dodatek pieczątkami, które sam zamówił w Polsce i przywiózł miejscowym celnikom w prezencie. Czasami musimy je od niego odebrać, bo ktoś chce nie tylko nas policzyć, ale i dokładniej obejrzeć. Kontrola w autokarze to już strata co najmniej godziny, ale siła pieniądza może nas od tego uwolnić. Korupcja jest zjawiskiem powszechnym. Z całego problemu zadowoleni są chyba tylko miejscowi handlarze.

Dalej jedziemy jedną z najlepszych dróg i jak informuje tablica, znajdujemy się na odcinku objętym Wieloletnim projektem okresowego utrzymania dróg utwardzonych w regionach Ziguinchor i Kolde Sedhiou. Program jest finansowany przez Senegal z niezależnego funduszu utrzymania dróg, a zamawiającym jest Ministerstwo Współpracy Międzynarodowej, Transportu Lotniczego, Infrastruktury i Energii. Dobra droga a poziom życia mieszkańców to dwie różne sprawy, a przecież Casamance to jedna z bogatszych prowincji Senegalu. Jak w całej Afryce tradycyjne strzechy wypiera blacha falista, która wydaje się być wszechobecna.

Mniej więcej 14 km od granicy w m. Diouloulou odbijamy w prawo, w kierunku Kafountine, gdzie poza programem zobaczymy największy senegalski targ rybny. To jakby rekompensata za Albert Market w Banjul, ale chyba zdecydowanie ciekawsza. O tym, że jesteśmy na miejscu przekonuje tablica miejscowego gimnazjum na której moją uwagę przyciąga napis: Un peuple un but une foi, co można tłumaczyć jako „Ludzie bramą wiary”.

Najpierw jednak nakarmimy głodnych i poszukamy miejsca na lunch. Jedziemy więc dalej za Kafountine, gdzie prawdopodobnie działa już nowy hotel z dobrą restauracją. Będziemy więc przecierać nowe szlaki. Hotelik rzeczywiście jest, ale nie byliśmy umówieni więc na wszystko trzeba poczekać. Trwa to dobrą godzinę, ale smażona ryba Kapitan z piwem La Gazelle jest naprawdę wyśmienita.  Gdy Kafountine znajdzie się w stałym programie wycieczki być może i Wy tu zajrzycie. W sumie ta zwłoka wyszła nam na dobre, bo wreszcie poprawiła się pogoda i odeszły ciemne deszczowe chmury.

Targ rybny w Kafountine jest podobno największym w Senegalu, ale i tak jest tylko małą cząstką wielkiego przemysłu, któremu surowca dostarczają nieprzebrane łowiska Atlantyku u wybrzeży Afryki Zachodniej. Czy rzeczywiście nieprzebrane? Od kilku lat biją na alarm naukowcy, działacze Greenpeace i miejscowych organizacji zawodowych związanych z rybołówstwem. Biedne kraje tego regionu potrzebują pieniędzy, ale pomimo wielu bogactw naturalnych nie mają przemysłu wydobywczego i przetwórczego. Sprzedają więc własne bogactwa naturalne, w tym prawa do połowów.

Tylko z tego miejsca odjeżdża dziś około 30 tirów załadowanych rybami i innymi owocami morza. Jeszcze kilka lat temu wyjeżdżało ich ponad 60. Łowiska więc wyraźnie ubożeją także dlatego, że nie ma komu kontrolować licencji, liczby zagranicznych trawlerów i ich rzeczywistego tonażu. Mnożą się więc na masową skalę oszustwa i nielegalne połowy. Jak obliczono tylko nielegalne połowy na wodach Senegalu przynoszą gospodarce tego kraju straty szacowane na 150 miliardów FCFA czyli 230 mln euro rocznie. Ale te straty to tylko pieniądze. Połowy bez licencji, naruszanie wydzielonych stref, połowy gatunków niedojrzałych, używanie silników i sieci niezgodnych z prawem międzynarodowym to rabunkowa gospodarka, która znacznie większe straty wyrządza ekosystemowi morskiemu, pozbawiając ryby i duże ssaki ich głównego pożywienia. Już dziś dostrzega się znikanie wielu gatunków ryb i skorupiaków.

W 2012 roku nowo wybrany rząd senegalski pod naciskiem różnych podmiotów, anulował licencje połowowe dla 29 międzynarodowych trawlerów rybackich. To jednak za mało. Pojawiła się nowa praktyka polegająca na zaniżaniu tonażu brutto statków rybackich pozwalająca płacić niższe opłaty licencyjne i połowy w obszarach zakazanych dla dużych jednostek. Podobno w procederze tym przodują Chińczycy co wcale mnie nie zdziwiło biorąc pod uwagę, że to oni są siłą napędową kłusownictwa w centralnych regionach Afryki.

Pomimo przedstawienia konkretnych dowodów takich oszustw, a nawet powiązań z lokalnymi dysydentami cisza senegalskiego rządu jest bardzo niepokojąca. Jak ustaliłam, 24 marca 2016 roku koalicja organizacji społecznych i środowiskowych związanych z gospodarką morską i ochroną zasobów, w tym rybackich stowarzyszeń rzemieślniczych i kobiet zatrudnionych w przemyśle przetwórczym wezwała ministra rybołówstwa i gospodarki morskiej z Senegalu do udzielenia natychmiastowej odpowiedzi w sprawie działań podjętych przez rząd w związku z udowodnionymi oszustwami.
Czy to coś zmieni?
Tu na plażach Kafounine tego problemu nie zobaczycie. Zobaczycie natomiast setki olbrzymich łodzi i tysiące ludzi czekających na połów, ciągnące się kilometrami maty do suszenia ryb i hałdy muszli skorupiaków, które po mechanicznym skruszeniu sprzedaje się jako materiał budowlany. Podobne miejsca jak to ciągną się na całym południowym wybrzeżu, aż po Cap Skiring. Jeżeli nic się nie zmieni to ludzie, którzy od wieków żyją dzięki bogactwu oceanu zostaną zmuszeni do poszukiwania nowego miejsca i pierwszej kolejności zostaną mieszkańcami slumsów na przedmieściach większych miast. Świadomość tego zagrożenia staje się coraz powszechniejsza, a przez to zupełnie inaczej odbiera się to egzotyczne i fascynujące miejsce.