Jozani-Chwaka Bay National Park
Niewiele można o nim wyczytać w dostępnych źródłach ale jako jedyny park narodowy na Zanzibarze postanowiłam go odwiedzić.
To dobra okazja by po raz kolejny wyrwać się z hotelu, chociaż plaży i oceanu także szkoda. Dla mnie jednak ważniejszą jest możliwość zobaczenia prawdziwego Zanzibaru zwłaszcza, że jestem tu po raz pierwszy. A zatem jedziemy – tym razem na południe. Przed nami niespełna 60 km i kolejne wioski dla których zaprzęgam do pracy swój obiektyw.
Na miejscu przekonałam się, że informacja miejscowego przewodnika o Jozani też będzie niezwykle skromna. Park powstał w latach 60-tych XX wieku, a więc na pewno po rewolucji. Zajmuje obszar około 50 km2 i jest siedliskiem gerezy trójbarwnej – endemicznego gatunku małp żyjących tylko na Zanzibarze. W różnych źródłach nazywana jest czerwoną lub rudą ale jak ustaliłam najbardziej poprawna nazwa polska to właśnie gereza trójbarwna.
Często można spotkać także nazwę Piliocolobus kirkii lub Kirk’s Red Colobus, która związana jest z nazwiskiem sir Johna Kirka odkrywcy tego gatunku. Był on szkockim lekarzem, odkrywcą i podróżnikiem a także zamiłowanym botanikiem. Żył w latach 1832 – 1922 i w pewnym okresie był towarzyszem podróży dr Davida Livingstone’a. Po jego śmierci kontynuował działania na rzecz zniesienia handlu niewolnikami, a swoją obecność na Zanzibarze przypieczętował stanowiskiem brytyjskiego konsula.
Park Jozani jest także ostoją rzadkiego dziś gatunku drzewa – mahoniu czerwonego, który został niemal doszczętnie wytrzebiony. Używano go do budowy drewnianych łodzi, w przemyśle lutniczym i meblarskim. Właśnie od przejścia przez mahoniowy las zaczynamy swoją wędrówkę. Przez gąszcz krzewów lian i paproci idzie się ciężko, pomimo, że mamy do czynienia z uczęszczaną ścieżką. Teren miejscami jest podmokły więc lepiej patrzeć pod nogi.
Pierwszymi małpami jakie spotykamy nie są jednak gerezy a Koczkodany czarnosiwe. Trzeba dobrze zadzierać głowę do góry bo lubią przebywać w koronach wysokich drzew. Nie łatwo je wypatrzeć gdy siedzą nieruchomo i zajmują się małpimi pieszczotami. Mam jednak tę przewagę nad użytkownikami smartfonów, że mój 400 mm obiektyw pozwala zbliżyć się do nich na wyciągnięcie ręki. Koczkodany osiągają wysokość do 70 cm, a dorosły samiec może ważyć nawet 10 kg. Ich charakterystyczna cechą jest ogon dłuższy od reszty ciała.
Zmieniamy miejsce i przenosimy się do liściastej części parku, na szczęście bardziej suchej. Tu znajdujemy gerezy. Z tymi małpami żyjącymi na wolności spotkałam się już w Kenii ale były to gerezy białobrode. Trzymały się daleko od ludzi i były znacznie większe. Te żyjące na Zanzibarze są wyraźnie mniejsze, ale naukowcy tłumaczą to wynikiem ewolucji która doprowadziła do zmniejszenia rozmiarów w miarę ubytku zasobów pożywienia.
Patrzą na nas z góry i wcale nie są skłonne do ucieczki. Wreszcie trafiamy na rodzinę poszukującą pokarmu w niskich zaroślach. Tę właśnie pokażę Wam na zdjęciach. Podobno nie łatwo je sfotografować, a wszystko zależy od pogody i pory dnia. Tu jednak mam szczęście. Na gerezy trójbarwne kiedyś polowano głownie dla handlu i sprzedawano je jako udomowione małpki. Gatunek zagrożony wyginięciem został jednak ocalony przez ścisłą ochronę i dziś w Jozani Forest żyje ich około 2,5 tys. Poza małpami można tu jeszcze spotkać kameleony i góralki drzewne ale tych zobaczyć się nie udało.
Po zaspokojeniu apetytu na zdjęcia jedziemy do innej części parku, która graniczy z oceanem. Od wody oddziela go szeroki pas lasu namorzynowego, który dwa razy na dobę zalewa woda. Trafiamy tu w porze odpływu i tu szczęściarzami są ci którzy mogą go zobaczyć po raz pierwszy. Zgubić się nie można bo przez fragment lasu prowadzi bardzo przyzwoita drewniana ścieżka. Można z niej wypatrywać ryb i krabów w tym wielkich krabów palmowych. Niestety, udaje nam się znaleźć tylko kilka jam. Nie radzę wkładać tam ręki bo o ile osobnik będzie w domu może odciąć Wam palce. Mały park, krótka wyprawa ale zajrzeć tu warto.
Pojedziemy i popłyniemy teraz do innego ciekawego miejsca jakim jest wyspa Changuu nazywana potocznie Prison Island. Wyspa znajduje się około 5 km od portu w Zanzibarze więc najpierw musimy przejechać do stolicy. Już tam byłam ale nie szkodzi, bo za każdym razem można zobaczyć coś nowego. Obiektyw na stanowisko i w drogę.
Prison Island czyli Changuu
Na przystani czeka na nas tradycyjna łódź ale napędzana potężnym silnikiem. Na miejscu będziemy za 20 minut ale najpierw wody zatoki nieźle nas wykołyszą. Wyspa Changuu jest niewielka. Ma zaledwie 800 m długości i 230 m w najszerszym miejscu. W 1893 roku wyspę kupił od sułtana pierwszy minister Zanzibaru, Lloyd Mathews.
W początkowym zamyśle wybudował na niej niewielki kompleks więzienny i stąd wzięła się nazwa. Docelowo nigdy jednak nie stała się więzieniem, a budynki adaptowano i wykorzystywano jako miejsce kwarantanny. Rząd brytyjski był zaniepokojony ryzykiem epidemii jakie mogą dotknąć Stone Town będące głównym portem Afryki Wschodniej. Aby zwalczyć to zagrożenie, kierowano tu przybyszów na okres około 2 tygodni. Kraty i wysokie mury jednak pozostały.
Placówka szpitalna funkcjonowała zwykle od grudnia do marca, a w pozostałym okresie wyspa stawała się miejscem wypoczynku dla Europejczyków i mieszkańców Zanzibaru. W ten sposób pod koniec lat 90-tych XIX w. powstał budynek nazywany Bungalowem Europejskim. Liczba odwiedzających musiała być jednak ograniczana bo jedyną słodką wodą na wyspie była woda deszczowa przechowywana w podziemnych zbiornikach.
Za chwilę wylądujemy na wyspie i zobaczymy co ma do zaoferowania skoro ciągną tu tysiące turystów. Na razie kusi z daleka piękną plażą ale na nią na pewno zabraknie czasu.
Główną ciekawostką wyspy są jednak nie dawne budynki, a gigantyczne żółwie (Aldabrachelys gigantea) które osiągają wagę do 250 kg. Ich naturalnym środowiskiem są wyspy Atolu Aldabra na Seszelach. W roku 1919 brytyjski gubernator Seszeli wysłał na Zanzibar cztery żółwie w formie prezentu. Zwierzęta potrafiły się przystosować i zaczęły się rozmnażać. Podobno w roku 1955 było ich ponad 200 dopóki ludzie nie zaczęli ich odławiać na sprzedaż albo pożywienie. Doprowadziło to do gwałtownego spadku populacji i w roku 1996 pozostało ich tylko siedem.
Żółw olbrzymi znajduje się na czerwonej liście zagrożonych gatunków dlatego rząd Zanzibaru wspólnie ze światową organizacją ochrony zwierząt podjął próbę ich ochrony i odbudowy populacji. Zabieg się udał a działająca na wyspie fundacja wybudowała dla nich specjalny ośrodek. Możemy tam wejść zobaczyć żółwie, pobawić się nimi i pokarmić oczywiście tylko naturalnym pokarmem oferowanym przy wejściu. Największe i najstarsze osobniki pamiętają jeszcze czasy sułtanów. Wszystkie są skłonne do pieszczot i bardzo lubią jak je podrapać po chropowatej, twardej skórze tuż na głową. Wyciągają wtedy szyje i proszą się o więcej.
Przy odrobinie szczęścia, dobrym refleksie i obiektywie uda się Wam zobaczyć jeszcze jedną ciekawostkę. Jest nią najmniejsza antylopa świata – dik dik. Są płochliwe, nie podchodzą do ludzi, a żyją sobie w zaroślach obok Europejskiego Bungalowu.
Na koniec krótkiego spaceru dochodzimy do budynków dawnego więzienia i ośrodka kwarantanny. W 1931 roku kompleks rozbudowano zwiększając możliwość jednorazowego przyjęcia nawet 900 osób. Dziś jedynymi mieszkańcami kompleksu są piękne pawie.
Wyspa przyciąga dziś mnóstwo turystów. Podwodnym rurociągiem doprowadzono słodką wodę, a w dawnym Bungalowie Europejskim otworzono restaurację im. Mathewsa. Wyspa zarabia na siebie, a wstęp kosztuje 4$ od osoby.
Chwilę wolnego czasu wykorzystujemy na spacer i pora wracać.
Czy zechcecie zobaczyć to na własne oczy? – nie wiem ale w mojej ocenie to był fajny dzień. Czeka nas jeszcze powrót do hotelu, zasłużona kolacja i wieczorne atrakcje. Jutro nie będę nawet pamiętać, że trochę brakowało mi plaży.
To jeszcze nie wszystkie atrakcje Zanzibaru. Na kolejnej stronie przygotuję Wam katalog roślin i przypraw po wizycie na plantacji. Z nim poradzicie sobie w każdym konkursie jakie w takich miejscach lubią robić dla nas miejscowi przewodnicy na całym świecie.