Tak naprawdę Korcula intrygowała mnie od czasu przygotowań do pierwszego wyjazdu. Ostatecznie jednak zostaliśmy na stałym lądzie gdzie znacznie łatwiej się poruszać. Chciałam ją jednak zobaczyć i udało mi się znaleźć ciekawe połączenie promowe z Dubrovnika dające kilka godzin na poznanie wyspy i możliwość powrotu tym samym promem, tego samego dnia. Niestety, przynajmniej w sezonie 2012 nie znalazłam już takiego połączenia.

Bilety na prom kupiliśmy w kasie Jadrolinii w Dubrovniku z kilkudniowym wyprzedzeniem. Teraz pozostawało tylko dojechać do portu i zostawić samochód. Opis tego miejsca i trasy dojazdu szczegółowo przedstawiłam na stronie poświęconej Dubrovnikowi. Wypłynęliśmy gdy słońce było jeszcze bardzo nisko i uchwycenie odpowiedniej głębi ostrości było sporym wyzwaniem. Po drodze mijaliśmy nasze znane z lądu miejsca: Orasac, Trsteno, wyspę Lopud. Do tej pory patrzyliśmy tylko na przepływające statki z lądu. Teraz było odwrotnie.

Po drodze zawinęliśmy do miejscowości Sobra na wyspie Mljet nazywanej też „Perłą Adriatyku”. Wyspa leży na południe od półwyspu Peljesac, a jej zachodnia część to park narodowy. W lecie kursuje tu codziennie prom z Dubrovnika, który przybija do wyspy około godz. 10.00 i zabiera pasażerów w drogę powrotną o 19.00. Atrakcją parku są dwa słonowodne jeziorka połączone z Adriatykiem. Na większym znajduje się wysepka Sveta Marije z klasztorem Bendyktynów, gdzie można dopłynąć stateczkiem z Pristaniste. Tu z kolei dojechać minibusem z Sobry.

Blisko południa znów pojawia się coś znanego – to charakterystyczna wysepka, którą widzieliśmy w okolicach Orebica. Od czasu zawinięcia do Sobry ląd z prawej burty to przecież Peljesac. Po jakimś czasie dostrzegamy już wyraźnie zabudowania i przystań promową, ale do Orebica nie zawijamy. Dziób statku odchodzi w lewo i to już ostatni odcinek trasy. Najpierw mała i daleka, a potem już całkiem wyraźnie ukazuje nam się Korcula. Przed 13.00 wchodzimy do portu tuż obok murów obronnych starego miasta. Teraz będzie kilka godzin na spacer, a o 18.00 znów na morze. W roku 2008 możliwość takiej wyprawy znalazłam na trasie Bari – Dubrovnik – Sobra – Korcula – Stari Grad (na wyspie Hvar) – Split – Rijeka. W poniedziałki i środy statek Liburnija odpływała z Dubrovnik o 7.00 i wracał na godz. 23.00. Pięć godzin na Korculi i jedenaście na morzu, a więc wycieczka zdecydowanie dla tych, którzy lubią morze i morskie krajobrazy. Ale jadąc do Chorwacji chyba trzeba je lubić.

Wyspa i miasto Korcula
Korcula jest szóstą co do wielkości wyspą Adriatyku o długości 47 km i szerokości od 5 do 8 km. Wyspa jest mocno zalesiona i patrząc z daleka zamiast białych przybrzeżnych klifów widzi się ciemne, a nawet czarne zbocza. Stąd podobno wzięła się jej nazwa od greckiego słowa korkyra czyli czarna. Jej główne miasta to Vela Luka, Blato, Lumbarda i oczywiście Korcula. By zobaczyć całą wyspę i przynajmniej główne miasta trzeba tu przypłynąć z samochodem i pozostać co najmniej do następnego dnia. Z konieczności mój zakres poznawania wyspy ograniczył się do samej Korculi.

Losy Korculi są zbliżone do historii większości wysp. Mniej więcej 500 lat p.n.e. skolonizowali ją Grecy, a na przełomie dziejów zastąpili ich Rzymianie. Po kolejnych pięciu wiekach przyszli Gotowie i Bizantyjczycy. W okresie średniowiecza Korculą władali Wenecjanie i pozostali tu do końca XVIII w. To im miasto zawdzięcza potężne mury obronne, które miały bronić przez piratami i Turkami oraz większość obecnej zabudowy. Wejścia do miasta broni potężna czworoboczna wieża Vekliki Ravelin z XIV w, do której dziś wchodzi się po schodach, ale jeszcze w XVIII w. trzeba było pokonać zwodzony most. Prawdopodobnie został zastąpiony schodami za sprawą Austriaków, którzy utrzymali Korculę do końca I wojny światowej.

Zaraz po wejściu na starówkę spotykamy dwa kościoły: św. Michała (crkva sv. Mihovila) i po prawej Wszystkich Świętych (crkva Svih Svetih). Starówka jest malutka i jej centrum wyznacza Trg sv. Marka z XV-wieczną katedrą św. Marka. Małe odległości i ciasne uliczki sprawiają że niezwykle trudno tu zrobić jakieś zdjęcie, a tym bardziej w układzie poziomym.

Nieco dalej w rogu placu stoi malutki kościół św. Piotra, a skręcając w prawo w następną uliczkę trafimy do domu Marko Polo.  To miejsce odwiedzane przez wszystkich ze względu na osobę wielkiego odkrywcy i podróżnika. Na dobrą sprawę nie wiadomo gdzie naprawdę urodził się Marko Polo, ale oczywiście wersja Korculańska głosi, że spędził tu pierwsze 15 lat życia, a rodzina Polo przeniosła się do Wenecji w roku 1269. Sześć lat później Marko Polo wybrał się z ojcem i stryjem w podróż do do Chin i Daleki Wschód.

Przez 17 lat był agentem, a nawet gubernatorem i odwiedził regiony nieznane wówczas żadnemu Europejczykowi. Wrócił do kraju w roku 1292, a sześć lat później, jako kapitan okrętu w bitwie między Wenecją i Genuą trafił do niewoli. I tak powstała pierwsza książka podróżnicza, która przez kolejne 700 lat stanowiła jedyne źródło informacji o Dalekim Wschodzie.

To czego brakuje miastu to plaża, a dostępne przewodniki zachęcają do korzystania z plaż Orebica. Szkoda, bo tamta akurat mi się nie za bardzo podobała. Po obiedzie, w jednej z restauracji na bulwarze przyszedł czas by wracać. Do Dubrovnika dotarliśmy o czasie, gdy nocne życie miasta pulsowało na dobre. Fajna wyprawa i cały dzień, inny od innych, a wspominam go jako propozycję dla znudzonych plażą.