Kochając słońce i bezchmurne niebo postanowiliśmy odwiedzić ten gościnny kraj po raz trzeci – tym razem w drugiej połowie sierpnia, który w Egipcie jest najgorętszym miesiącem roku. Chcieliśmy zobaczyć jak poradzimy sobie w tych warunkach, jak wygląda tu normalne życie i skonfrontować te doświadczenia z relacjami egipskich przyjaciół.

Szoku termicznego nie było, chociaż zdecydowanie nie są to temperatury dla wszystkich. Kto, nie znosi upałów w Polsce nie powinien wybierać się w te strony o tej porze. W centrum Naama Bay o 22.30 temperatura sięgała 37 stopni, a po południu pod parasolem na basenie 44,8. Nawet takie temperatury nie powstrzymały nas przed wyprawą do Kolorowego Kanionu i odrobiną szaleństwa na pustyni.  Wieczorem nie dało się jednak poleżeć nad morzem, bo przy bezwietrznej pogodzie nie było po prostu czym oddychać.

Miasta budzą się do życia dopiero późnym popołudniem, a liczne knajpki zapełniają się dopiero po zachodzie słońca. Biura turystyczne są czynne wprawdzie od rana, ale pełna obsada pojawia się tu dopiero około 18.00. Przed północą trudno przejść głównym deptakiem Naama Bay i znaleźć wolne miejsce w ulicznej kawiarence. Za to w dzień, nawet o 13.00 miasto sprawia wrażenie wymarłego. Poza supermarketami i sklepikami przy samej plaży wszystko śpi, a lokale, w których przykryto płótnem miejsca dla gości, przypominają dawno opuszczony dom. Kiedy znajoma mówiła nam, że właśnie szykuje obiad, a była godzina 22.00, mogło się to wydawać dziwne, ale w środku najgorętszego lata oni mają rzeczywiście dzień odwrócony „do góry nogami”.

Sharm el Sheikh
W wielu przewodnikach Sharm el Sheikh jest uznawany za perłę Morza Czerwonego chociaż w rzeczywistości trzeba mówić o znacznie szerszym pasie wybrzeża obejmującym Sharm, Naama Bay i Nabk. Czy jednak tak znacząco góruje nad rejonem Hurghady miałabym poważne wątpliwości. Z pewnością można tu znaleźć więcej malowniczych raf w bezpośrednim sąsiedztwie hotelowych plaż, ale nie wszędzie dostęp do nich jest taki prosty. Standard hoteli i jakość świadczonych usług nie odbiegają w niczym od tych jakie spotkałam w Hurghadzie.

Rejon Sharm el Sheikh ma oczywiście swoje atrakcje – Kolorowy Kanion, Górę Mojżesza czy Ras Mohammad, Bliżej stąd do Jerozolimy czy Petry, ale nie da się zwiedzić Luksoru i Doliny Królów (w ofercie tylko drogie wycieczki samolotowe). To po prostu inne miejsce oferujące inne atrakcje. Nakręcona maszyna reklamowa sprawia jednak, że wszystko jest tu znacznie droższe, począwszy od kosztów pobytu, przez wycieczki fakultatywne, a na przejazdach taksówkami kończąc.

Hotel Tropicana Sea Beach
W moim przypadku o wyborze oferty i biura podróży decydowały właśnie ceny. Skoro mogłam fantastycznie spędzić czas za 2300 i 2500 to dlaczego teraz miałabym zapłacić podwójnie. Ustaliłam górną granicę na poziomie 3000 i w końcu się to udało. Poza tym jeżdżąc już z Sun&Fun i Alfa Star chciałam spróbować czegoś innego, pomimo że nie miałam zastrzeżeń do jakości usług świadczonych przez tamte biura. Wybór padł tym razem na EXIMtours, a za jego pośrednictwem na hotel Tropicana Sea Beach w dzielnicy Nabk.

To nowy hotel oddany do użytku w roku 2008 i jak to w egipskim zwyczaju – w fazie dalszej rozbudowy. Uspokajam jednak – budowa nie zakłóca wypoczynku, a jej śladów chyba nawet nie zobaczycie na zdjęciach. Już po dokonaniu rezerwacji miałam poważne trudności z lokalizacją tego hotelu na mapie i w Google Earth. Niestety mapy z przed kilku lat są w tych warunkach zdecydowanie za stare. Napisałam w tej sprawie do hotelu, ale odpowiedź pomimo złożonej obietnicy nigdy nie nadeszła. I tak jeszcze przed wyjazdem hotel dostał minus za lekceważenie klienta.

Po Sun&Fun i Alfa Star tym razem wybrałam Exim Tours i ten sprawdził się od początku do samego końca. Duży plus dostaje ode mnie za szybki i bezproblemowy kontakt, a kolejny za osobę rezydentki – jej rzeczowość i dyspozycyjność. Przy wyborze hotelu kierowałam się też widoczną na zdjęciach satelitarnych rozległą rafą ciągnącą się wzdłuż całego wybrzeża dzielnicy Nabk. To niestety okazało się złudne bo co rozległe wcale nie musi być być piękne. No cóż, w Hurghadzie przy Coral Beach było mniejsze ale fantastyczne. To w zasadzie był jedyny poważny minus hotelu. Rafa przylegająca do piaszczystej plaży okazała się rozległą płycizną sięgająca w morze na 500 może 600 metrów. Hotel nie miał własnego molo, więc do krawędzi prawdziwej rafy trzeba było brnąć po kolana około 20 minut. Molo było dopiero dwa hotele dalej przy Calimera Royal Moderna, ale za wejście na nie trzeba było zapłacić 5$ od osoby. To już przesada.

Polak jednak zawsze sobie poradzi więc połowę drogi pokonywaliśmy wodą, a drugą już po kładce, z której można było bezpiecznie wypłynąć na „prawdziwą” rafę. Snorkeling z płycizny, przy silnej fali, mógł się skończyć poważnym okaleczeniem, a otarcia goją się w tych warunkach bardzo długo. Te niedogodności może zostaną wkrótce usunięte na razie jednak dla amatorów snorkelingu hotel nie jest najlepszy.

Ma za to fantastyczny kompleks basenów, które możecie zobaczyć na zdjęciach. Pokoje są oczywiście klimatyzowane, sprzątane codziennie i ich wyposażenie odpowiada standardowi. Znajdziecie tu obszerną łazienkę z suszarką do włosów oraz pokojowy sejf i lodówkę. Każdy pokój ma taras lub balkon zależnie od kondygnacji. Obsługa nie należy jednak do szczególnie rozgarniętej. Są mili lub przynajmniej się starają, ale to nie ten poziom jaki spotykałam w Hurghadzie. Być może to wina faktu, że obiekt jest stosunkowo nowy, a może pory roku która wyzwala jakąś ogólną leniwość.

Wyżywienie jest dobre, a menu nie odbiega od tego, jakie poprzednio opisywałam. Zupełnie inna jest natomiast atmosfera restauracji, gdzie nie odczuwa się jakiejkolwiek więzi między gościem i kelnerem. O ile w Hurghadzie kelnerzy wskażą ci wolny stolik, zapytają co podać do picia i po prostu wykazują cały czas zainteresowanie twoją obecnością, to w Sea Beach tego nie ma. Oczywiście są na sali, sprzątają, rozkładają sztućce, ale bez żadnej inicjatywy. Siadasz gdzie chcesz, napoje i drinki nawet w czasie piątkowej kolacji przynosisz sobie sam. W sumie to i ta piątkowa kolacja nie ma tu żadnych oznak świąteczności. To dziwne bo oni tracą w ten sposób okazję na zwyczajowy bakszysz. Bardzo mili i towarzyscy są natomiast barmani zarówno na plaży, basenie jak i w Lobby Bar, gdzie serwują drinki, kawę i herbatę do godz. 23.00.
O ile nic się nie zmieni to zaraz po przyjeździe zastaniecie w pokoju dużą butelkę wody. Obsługa nie dostarcza jej jednak codziennie. Przez cały pobyt goście sami pobierają wodę mineralną w butelkach, bez ograniczeń, właśnie w Lobby Bar tuż obok recepcji.

Z hotelu do centrum Naama Bay (około 22 km) kilka razy dziennie kursuje hotelowy bus, przy czym wyjazdy o niektórych godzinach są płatne. Koszt takiego przejazdu w obie strony wynosi 5$ i trudno taniej znaleźć taksówkę. Miejsce w busie trzeba sobie jednak z wyprzedzeniem zarezerwować na stanowisku obsługi gości.

Animatorzy to specjalny rozdział hotelowego życia i z pewnością najlepszy zespół jaki dotąd widziałam. Pomimo, iż przylatują tu z różnych stron świata to etatowy, jak sądzę, szef grupy dba o pozyskiwanie osób z podobnymi uzdolnieniami. Codzienne, a raczej wieczorne spektakle wymagają od nich uzdolnień tanecznych, czasami cyrkowych i odrobiny talentu aktorskiego. W ciągu dnia organizują różne formy aktywnego wypoczynku i potrafią wciągnąć do zabawy nawet liczną grupę rozleniwionych turystów. Prowadzą też hotelowe przedszkole dla dzieci które tu nosi nazwę Tropicanino. W sumie duży plus za różnorodność i profesjonalizm. Pamiętajmy jednak, że animatorzy to nie stali pracownicy hotelu, a każda zmiana obsady może mieć wpływ na tematykę oferty i prezentowany poziom artystyczny.