Pośród szerokiej gamy ofert wybrałam hotel Baobab Resort & Spa około 40 km na południe od Mombasy. Być może nie najtańszy, ale urzekł mnie architekturą i położeniem na skalistej skarpie przy najładniejszej plaży w Kenii – Diani Beach. Decydowała też spora odległość od Mombasy i od rzeki, która wpadając do oceanu niesie ze sobą wiele zanieczyszczeń. Ważne było też, że Baobab stanowi jeden kompleks z sąsiadującym hotelem Kole Kole, a więc bez problemu można korzystać z atrakcji oferowanych przez oba ośrodki.
Z pewnymi obawami zdecydowałam się na standardowy pokój dwuosobowy wychodząc z założenia, że dla dwóch osób powierzchnia będzie wystarczająca, a telewizor nie będzie potrzebny. W końcu nie po to pokonuje się odległość 7000 km by siedzieć przed telewizorem. Zależało mi tylko na tym by nie wylądować na parterze i to się udało.

Pokój spełnił nasze oczekiwania – miał klimatyzację, lodówkę i sejf, przestronną łazienkę, w której brakowało tylko mechanicznego wyciągu powietrza. Suszarka do włosów okazała się niesprawna, ale miałam swoją z myślą o safari, gdzie takich luksusów raczej nie należało się spodziewać. Jedno europejskie gniazdo elektryczne mogło uratować tych, którzy zapomnieli adaptera (standardowo montowane są gniazda typu angielskiego). W mojej ocenie piętrowe bungalowy kuszące swoją architekturą w nowym skrzydle Maridadi i oferujące wyższy standard pokoi wcale nie zapewniały więcej prywatności. Pokoje były sprzątane codziennie, a wszelkie usterki usuwane na bieżąco nawet bez konieczności zgłaszania. Hotel oferuje wyłącznie opcję all inclusive, a główna restauracja Karibu jest w stanie zadowolić każdego. Można tu spotkać bardziej zróżnicowane menu niż w Egipcie. Obok kuchni europejskiej serwuje dużo potraw z ryb i owoców morza. Wśród potraw mięsnych znajdziecie wołowinę, jagnięcinę, baraninę, wieprzowinę i drób. Zdecydowanie mniejszy jest wybór słodyczy i ciast, natomiast bogatszy zestaw przypraw, często nieznanych i o bardzo egzotycznych smakach. Dużą uwagę przywiązuje się do możliwości poobiedniego wypoczynku dlatego w każdym skrzydle znajdziecie miejsca wypełnione poduchami, na których  można poleżeć przy drinku, zrelaksować się i odpocząć od słońca.

Wielkim atutem hotelu jest niesamowita, bujna roślinność, która z pewnością Was zachwyci swoją różnorodnością i kompozycjami, którym z powodzeniem mogłabym poświęcić odrębną stronę. Wśród egzotycznych drzew, pnączy i krzewów oczywiście wielkie baobaby, od których hotel wziął swoją nazwę. Pomimo, że zmrok zapada wcześnie i bardzo szybko, nie brakuje wieczornych atrakcji, spośród których warto zwrócić uwagę na profesjonalny show w Amfiteatrze Porini w wykonaniu miejscowych animatorów, którzy w ciągu dnia prowadzą zajęcia sportowe.

To najlepsza grupa, jaką dotychczas widziałam, złożona wyłącznie z Kenijczyków zatrudnionych tu na stałe. Są wśród nich akrobaci, naprawdę utalentowani aktorzy i tancerze. Jeżeli nic się nie zmieniło będziecie zachwyceni i nie opuścicie żadnego spektaklu. Czasami na scenie pojawiają się też egzotyczni goście i możecie na przykład potańczyć z Masajami. Do atrakcji hotelu należą też wizyty lokalnych rzemieślników i handlarzy. Można kupić fajne pamiątki, ale warto się ostro potargować. Dzień w hotelu można spędzić na jednym z trzech basenów i oczywiście na plaży pokrytej drobniutkim, białym piaskiem. Nie brakuje propozycji aktywnego wypoczynku od beach walk, przez aerobik, piłkę wodną i plażową, aż po trening karate. Można też skorzystać z bogatej oferty odnowy biologicznej i masaży w hotelu Kole Kole.

Plaże w Kenii są publiczne nawet przy hotelach, stąd obecność miejscowych, którzy zawsze mają coś do zaoferowania: przejażdżkę tradycyjną łodzią lub na wielbłądzie, rzeźby. Będą cię zapraszać do położonego opodal sklepiku, zechcą pokazać coś ciekawego na oceanicznym dnie podczas odpływu lub tylko porozmawiać. Oferują też przepiękne muszle, ale uwaga – nie wolno ich wywozić i oni dobrze o tym wiedzą. Stoją tak na plaży całymi dniami, bo to dla nich szansa na zarobek. Nie są niebezpieczni, ale czasami bardzo dokuczliwi, choć okazują zaciekawienie i serdeczność. Ochrona ma zapewnić by nie wchodzili na teren hotelu i nie zbliżali się do turystów, którzy zdecydowali się przyjść na plażę z leżakiem.

Czasami wygląda to groteskowo. Turyści leżą na leżakach, a naprzeciw nich, w bezpiecznej odległości, stoją miejscowi. Czekają aż tym leżącym zrobi się na tyle gorąco by wejść do wody. Wtedy będą musieli przejść obok nich i nadarzy się okazja do zawarcia znajomości. Trzeba to wpisać w katalog miejscowych atrakcji i nie unikać kontaktów. Poświęcając im czas zyskujecie sympatię i względny spokój na kolejne dni. Czasami warto ofiarować im butelkę mineralnej wody. Polacy są tu bardzo lubiani w odróżnieniu od Niemców i Anglików, bo z nami można porozmawiać i zrobić jakiś small biznes. Chętnie uczą się polskiego i odwzajemniają korepetycjami ze swahili. Za niewielką opłatą dajcie się namówić na krótki rejs tradycyjną łodzią tylko nie przyglądajcie się jak to wszystko jest połączone, bo może Wam zabraknąć odwagi, ale działa.

Przed wyjazdem sporo nasłuchałam się i naczytałam o małpach. Rzeczywiście hotel i jego bogata roślinność są ich naturalnym środowiskiem, ale moje obawy o zagrożenie z ich strony były mocno przesadzone. Najwięcej jest tu koczkodanów, małych ciekawskich małp chodzących po drzewach, alejkach i balustradach balkonów. Zaglądają do pokojów, które zawsze powinny być zamknięte, Czasami wypiją komuś colę zostawioną przy leżaku, zabiorą coś do jedzenia. Potrafią nawet wyrwać z ręki prowiant zabrany z restauracji do pokoju i na to trzeba uważać. Nie warto suszyć na balkonach strojów kąpielowych i bielizny bo z pewnością jakaś małpia strojnisia je sobie pożyczy i będzie potem dumnie paradować w nich przy basenie.

Koczkodany nie są jednak groźne i spokojnie można przebywać bardzo blisko nich. Hotel zatrudnia specjalnych pracowników uzbrojonych w proce, którzy dbają o to by małpy nie dokuczały gościom, a zwłaszcza podczas posiłków. Nigdy nie widziałam jednak by strzelali naprawdę, bo już na widok ruchu przypominającego naciąganie procy koczkodany uciekają natychmiast. Bardzo ładne są czarno-białe gerezy. Te trzymają się jednak dalej od ludzi, co nie znaczy że się nas boją i nie pozwalają podejść nawet bardzo blisko. Groźniejsze są natomiast pawiany, które pojedynczo pojawiają się po południu. Są większe i agresywne. Przegonione zbyt energicznie potrafią nawet zaatakować, ale jest to typowa reakcja obronna. Na koniec pozostawię Was jeszcze z kilkoma migawkami z hotelu i okolicy, bo warto też pójść na spacer, poznać nowych ludzi i malownicze miejsca.