Cuba Libre – pierwsze wrażenia  
Spośród kilku możliwości wybrałam w tym roku Kubę zanim bezpowrotnie zmieni się wygląd i atmosfera tego kraju, w którym na kilkadziesiąt lat czas jakby się zatrzymał. Magia turystycznej reklamy sprawiła, że Kuba chyba od zawsze kojarzyła mi się z jaskrawo kolorowymi fasadami starych kamieniczek, ulicami wypełnionymi latynoską muzyką i oczywiście starymi amerykańskimi limuzynami. Tak naprawdę Kuba nigdy taką nie była i poza starówkami największych miast tonęła w powszechnej szarości i biedzie. Ostatnie lata rzeczywiście przynoszą zmiany idące w stronę moich mylnych wyobrażeń, ale potrzeba jeszcze kilku dziesięcioleci by stała się na wskroś nowoczesnym krajem. Dopiero od niedawna ludzie mogą wreszcie uprawiać coś w przydomowych ogródkach i sprzedawać nadwyżki, zaczynają malować na kolorowo elewacje swoich domów, co jeszcze dekadę temu mogło być poczytane za wrogi gest wobec rewolucyjnych przemian. Pojawiają się malutkie przydomowe restauracyjki, prywatne taksówki samochodowe, ale także konne i „osiołkowe”, z których Kubańczycy masowo korzystają.

Nikogo nie dziwi przewóz osób samochodami ciężarowymi jak u nas w latach 60-tych. Na szczęście nie zmieniają się ludzie. Są serdeczni wobec przybyszów, ale niechętnie rozmawiają o swoim kraju w obawie przed prowokacją. Nadal w ich życiu ważnym elementem pozostaje muzyka i chociaż nie spotkałam na swojej trasie muzyków grających na ulicach to w każdym miasteczku znajdzie się klub gdzie o dowolnej porze dnia można ich posłuchać. Kuba jest krajem biednym, wyniszczonym rabunkową polityką kolonialną, okradanym przez reżim Batisty i wreszcie rujnowanym błędną polityką gospodarczą rządu Fidela. Jedną z katastrofalnych decyzji była chociażby likwidacja wielkich plantacji trzciny cukrowej będącej naturalnym bogactwem tego kraju i próba zastąpienia jej innymi uprawami, które w tym klimacie nie miały racji bytu. W efekcie olbrzymie połacie ziemi leżą dziś odłogiem zamiast żywić jej mieszkańców. Nie podejmuje się także prób odbudowy drogocennego drzewostanu wielkich obszarów leśnych eksploatowanych do granicy zupełnego wyniszczenia.

Fabryki przemysłu surowcowego działające na bazie rud żelaza i metali kolorowych straszą dziś jak opuszczone skanseny, a osiedla budowane dla pracowników pozostają nieremontowane od lat 50-tych. Niektóre ciągle są zamieszkane, inne opuszczone gdy skończyła się praca i źródło zarobków. Ich widok robi przygnębiające wrażenie i dlatego oficjalnie nie wolno ich fotografować. Pomimo, że Fidel Castro w roku 2008 ostatecznie usunął się w cień życia politycznego i zmarł 25 listopada 2016, jest ciągle obecny w życiu Kubańczyków, chociaż szczerze trzeba powiedzieć – starszego pokolenia. W miastach i przy wielu drogach znajdziecie jego podobizny na plakatach, na ścianach domów czy tablicach zbitych z kilku zwykłych desek. Hasło „Fidel con nosotros” jest stale obecne w rządowej telewizji gdzie w wywiadach z robotnikami podkreśla się, że obecne osiągnięcia gospodarcze są kontynuacją jego dzieła.

Pomimo tego Kuba może się poszczycić powszechnym i wysokim poziomem szkolnictwa, a także specjalistycznej opieki zdrowotnej. Wybrałam się tu wczesną wiosną, po tym jak na początku października 2016 w Karaiby uderzył huragan Matthew – podobno największy od 9 lat. Właśnie wschodnia część wyspy przeżyła wtedy kolejną tragedię, po której nie podniesie się przez wiele kolejnych lat.

W zagłębiu upraw kakaowca w rejonie Barrakoa zniszczonych zostało ponad 85% upraw, a w okolicznych parkach narodowych wichura połamała ponad 2 mln drzew. Do obrazu biedy dołączył więc obraz skutków potwornego kataklizmu. Do dziś wiele już uprzątnięto, ale to co jeszcze można zobaczyć dosłownie poraża. Na niektórych odcinkach wybudowano prowizoryczne przeprawy obok zwalonych betonowych mostów, które rzeka zabrała ze sobą. Można z nich korzystać gdy poziom wody na to pozwala. Jak w takich warunkach przetrwali ludzie mieszkający w prowizorycznych chatach?

Wbrew logicznym oczekiwaniom Kuba jest jednak krajem drogim dla turystów, posiadającym specyficzny system dwóch walut z jakim nigdzie dotąd się nie spotkałam. Kubańczycy zaopatrują się w swoich sklepach gdzie towary są dostępne wyłącznie na kartki i płaci się za nie w peso cubano (national). Nadwyżki trafiają do sklepów komercyjnych, gdzie są wielokrotnie droższe i można je kupić za peso national, ale także za peso wymienialne. Wprowadzono je w roku 1994 gdy w kraju zabrakło dewiz na import żywności i innych produktów, a jednym z głównych źródeł obcych walut stały się transfery pieniężne od kubańskich rodzin z zagranicy. Aby państwo mogło je przechwycić musiało dać ludziom albo wysokiej jakości produkty, których nie było, albo walutę o sile nabywczej odpowiadającej dolarowi. I tak wymyślono CUC czyli peso convertibles, które poza granicami Kuby nie ma żadnej wartości i na nic nie da się wymienić.

Wartość takiego peso jest 25 razy wyższa niż peso national. Niestety, tylko niewielu Kubańczyków może pozwolić sobie na zakupy w takich sklepach, bo przeciętnie zarabia się tu około 25 euro miesięcznie. Tyle możemy zapłacić za obiad z dwóch dań z drinkiem w lepszej restauracji. Chociaż Kuba potrzebuje walut to nie warto tu zabierać dolarów na wymianę, bo taka transakcja jest obciążona 10% podatkiem. Nasze karty Visa i Master-Card są honorowane, chociaż nie w każdym sklepie można kartą zapłacić. Do nielicznych kantorów ustawiają się czasami olbrzymie kolejki i trzeba dobrze trafić albo wykazać trochę sprytu. Za całą grupę mogą wymienić euro na przykład 2 osoby i oszczędzicie ponad godzinę niepotrzebnego stania przed zamkniętymi drzwiami, bo ochrona je zamyka gdy wszystkie stanowiska kasowe są zajęte.

Na szczęście została wreszcie zniesiona obowiązkowa opłata wizowa przy opuszczaniu wyspy, o której wiele osób wspominało w swoich wcześniejszych relacjach. Jadąc na Kubę trzeba też pamiętać, że życie płynie tu zgodnie z karaibskim rytmem i standardem. Wszystko dzieje się powoli, a w hotelach na trasie nie oczekujcie komfortu. Nawet jeśli będą to najlepsze hotele z lat 60-tych to od tamtych czasów niewiele się w nich zmieniło. Czasami będzie więc jedno szare mydełko, dwa leciwe ręczniki, a ciepła woda też potrafi się skończyć. Napięcie w gniazdkach ma 110 V, a one same wymagają adaptera, za pośrednictwem którego podłączymy nasze wtyczki. Pomimo wszystko warto tam pojechać, bo tego kolorytu i atmosfery życia w żadnym innym miejscu nie spotkacie. Pomimo zniszczeń zachwycą Was kubańskie krajobrazy, historyczna zabudowa urokliwych miasteczek i miejsca pamiętające czasy hiszpańskich kolonizatorów. Chwilę relaksu znajdziecie na karaibskim wybrzeżu, chociaż to południowe najeżone jest rafami i rzadko można tu znaleźć jakąś dziką, piaszczystą plażę. Moją trasę i miejsca, które odwiedziłam zobaczycie na mapie.

 
Następny ->