Urzeczeni malowniczością Wąwozu Todra i zrelaksowani jedziemy dalej. Mijając opuszczone wioski przejedziemy teraz przez Tinghir, gdzie odnotujemy kolejny rekord temperatury i dalej drogą N10 przez  Boumalne Dades do Kelaat M’Gouna czyli Doliny Róż.
To małe miasteczko liczące niewiele ponad 14 tys. mieszkańców słynie z uprawy róży damasceńskiej. Jak głosi legenda pierwsze sadzonki tej odmiany dotarły z Persji w dolinę rzeki Dades w X w. za sprawą pielgrzymów powracających z Mekki. Finalnym produktem upraw jest woda różana wykorzystywana do celów kulinarnych, kosmetycznych i obrzędów religijnych.

Dla uzyskania w procesie destylacji 1 litra wody potrzeba około 3 ton płatków, a cały proces zbierania odbywa się ręcznie. Dlatego cena małego flakonika oryginalnego produktu nie jest mała. Specjalnie podkreślam oryginalnego, bo często zdarzają się produkty otrzymywane syntetycznie. Ich zabarwienie jest wtedy lekko różowe, a prawdziwa woda różana jest bezbarwna.

Szacuje się że całkowite zbiory płatków różanych w Maroku dają corocznie zaledwie 1400 litrów. Można więc sobie wyobrazić jak wygląda okolica Kelaat M’Gouna w porze kwitnięcia. Z reguły zbiory odbywają się w pierwszym tygodniu maja, a więc jesteśmy tu niemal dwa miesiące za późno.
Jeżeli uda się Wam trafić w porę to być może zobaczycie coroczne święto zbiorów nazywane tutaj Fete des Roses. Ulice zapełnią się wtedy barwnym korowodem, pojawią się muzycy grający na berberyjskich instrumentach i tancerze. Wzdłuż drogi staną liczne kramiki rzemieślników i producentów żywności. Dziś jest tu cicho i pusto, po kwitnących różach ani śladu ale przypomina o nich zapach niesiony z okolicznych sklepików przez rozgrzane powietrze.

Opuszczamy Kelaat M’Gouna i kierujemy się dalej w stronę Ouarzazat. Około 25 km przed miastem bierzemy kurs na wielką tamę El Mansour Eddahbi nazwaną imieniem wielkiego sułtana Maroka z dynastii Saadi. To właśnie po jego śmierci w roku 1603 rozpoczął się okres dominacji Alawitów, z których wywodzi się obecny władca Muhammad VI. Tama została zbudowana rzece Oued Draa w roku 1971, ma 70 m wysokości i 210 m szerokości. U jej podnóża rozlewa się sztuczny zbiornik zdolny pomieścić 560 mln metrów sześciennych wody.

Ta wielka inwestycja powstała w ramach programu walki z pustynnieniem. Zapewnia dziś stałe nawadnianie upraw i okolicznych gai palmowych, wspiera program zalesiania, a przy okazji dostarcza energii elektrycznej. My niestety nie zobaczymy samej tamy, a tylko sztuczny zbiornik. Być może dlatego, by nikogo nie kusiło robienie zdjęć zapory, co w Maroku jest surowo zabronione.
Wybudowanie zapory wiązało się z koniecznością wywłaszczenia i przesiedlenia 13 plemion arabskich i berberyjskich oraz wypłaty odszkodowania za utraconą ziemię. Z wielkiego obszaru, jaki znalazł się pod wodą, pozostał tylko niewielki fragment wzgórza tworzący dziś wysepkę z opuszczoną kasbą. To malownicze miejsce jest jedyną własnością prywatną pozostawioną w rękach niejakiego Kassi Abderrahman’a ze względu na jego wartość zabytkową. Niestety, wysepka pozbawiona łączności z lądem skazuje ten obiekt na postępującą degradację. A szkoda, bo chyba każdy turysta odwiedzający to miejsce zachowa je na zdjęciach.
W roku 2001 doszło tu do incydentu naruszającego prawa własności, gdy władze wydały licencję osobom trzecim na organizację Sylwestra Maroko 2001. Protest rodziny został zignorowany, a losy Kasbah Nait Iddar wydają się przesądzone.

Pełna zawartość opisu, jaki powstał na bazie wspomnień z tej trasy, może się sugerować, że był to najdłuższy dzień w Maroku. Tak naprawdę, dotarliśmy do Ouarzazat o 19.30 zostawiając za sobą niewiele ponad 300 km. Jak widać długość dnia trzeba mierzyć wrażeniami, a nie godzinami. W kolejnym wpisie zaproszę Was na wyjątkową przeprawę przez Atlas do Marrakeszu.