Samodzielnie pojeździć quadem po pustyni, czy dosiąść wielbłąda chce chyba każdy i dlatego propozycje te cieszą się ciągle dużym powodzeniem. Powstaje też coraz więcej firm kuszących ofertą spędzenia nawet całego dnia na pustyni. Oczywiście program i ceny takich wycieczek znacznie się różnią. Tym razem postanowiliśmy wybrać opcję stosunkowo prostą, gdzie główną atrakcją były właśnie quady i wielbłądy. Wycieczka wykupiona podczas naszej wizyty w biurze Aaba Sharm kosztowała 75$ (quad pojedynczy i podwójny).

Około 8.00 wyjeżdżamy busem z hotelu i po 20 minutach jesteśmy w bazie wypadowej na przedmieściach Sharm. Niewielką grupę stanowią sami Polacy w tym młode, polsko-egipskie małżeństwo. On mówi doskonale po polsku, ona jest właśnie pierwszy raz w kraju męża. Oboje ubrani współcześnie po europejsku, a to znak, że dziewczyna nie wejdzie do rodziny muzułmańskiej. Szybko nawiązujemy kontakt i znów mamy okazję dowiedzieć się czegoś nowego o egipskich zwyczajach.
Jak zwykle rozpoczynamy tę przygodę od zawiązania chust i przechodzimy do maszyn. Siedzenia quadów są tak nagrzane, że dosłownie parzą. Z chwilą gdy ruszamy powiew powietrza przynosi ulgę.

Mieliśmy pewne wątpliwości czy tak blisko miasta poczujemy prawdziwy klimat pustyni, ale bardzo szybko przekonujemy się, że obawy były bezpodstawne. Po przecięciu głównej arterii komunikacyjnej szybko zbliżamy się w stronę odległych gór. Jak to na bezdrożach pustyni miejscami nieprzeciętnie trzęsie i tłucze, a w tych warunkach mocne ściskanie kierownicy to chyba najgorszy pomysł. Łatwo pozdzierać ręce. Tam gdzie równiej przyciskamy gaz do oporu. Za każdym z quadów ciągnie się smuga pustynnego kurzu. Zwiększamy nieco odległości i nie trzymamy się śladów poprzednika. W ten sposób daje się oddychać świeżym powietrzem. Każde zatrzymanie to gwałtowny wzrost odczuwalnej temperatury. Ale widoki są coraz wspanialsze. Docieramy do wioski gdzie przewidziano krótki postój. Warto by zrobić trochę zdjęć, ale nie wszystkim chce się wyjść z cienia. Wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń otoczoną górami i bawimy się zjawiskiem echa. Zapominamy o upale, a odpowiadające echo staje się pretekstem do humorystycznych komentarzy. Jeszcze trochę jazdy między górami i wracamy do wioski.

Nie wszyscy zdecydowali się na wielbłądy więc w czasie, gdy inni będą się wylegiwać na matach my przesiadamy się na garbate wierzchowce. Wyraźnie daje się wyczuć niezadowolenie, że przerwano im leniwą drzemkę, są nieco podenerwowane i pobudzone. Gdy podrywają się na nogi najgorsze mamy za sobą, ale trzeba być czujnym. Mamy więc swoje wielbłądy, pustynne krajobrazy i ponad pół godziny emocjonującej przejażdżki. Rytm marszu nadaje chyba najstarszy z wierzchowców idący przodem. Idzie dość leniwie by nagle zrywać się do biegu. Wiem, że chciałby to już mieć za sobą i wrócić do leżakowania. Robimy więc krótką przerwę, a wielbłądy wtapiają się w kolor skał i wyciągają szyje na ziemi.

Powrót jest już spokojniejszy, choć wyczuwalna dla nich bliskość wioski znów skłania do przyspieszenia. No cóż, gdyby wszystko dało się przywidzieć taka przejażdżka nie miałaby smaku przygody, którą potem się wspomina. Było fajnie. Po krótkim odpoczynku znów siadamy na quady i żegnamy pustynię. Na obiad wracamy do hotelu, a potem już tylko do wody.