Z dworca kolejowego w Nanu Oya wracamy trochę na zachód drogą A7, która tutaj ma status highway. Ale nie dajcie się zwieść – to tylko lepiej utrzymana droga naszej klasy wojewódzkiej, wąska i kręta. Naszym celem będzie współczesny Zamek St. Clair wybudowany w okolicach Talawakele przez producenta i eksportera herbaty firmę Mlesna, a także dwa widowiskowe wodospady znajdujące się w najbliższej okolicy. Niestety, będziemy je oglądać tylko z daleka. Pierwszy, St.Clair o wysokości 80 m widzieliśmy już z pociągu. Mieści się on w pierwszej dwudziestce najwyższych wodospadów Sri Lanki i należy do najszerszych. W rzeczywistości są to dwa wodospady na rzece Kotmale Oya nazywane przez Lankijczyków Maha Ella i Kuda Ella czyli Wielki i Mały Spadek.
Przed nami na punkcie widokowym właśnie Maha Ella nazywana czasami „Little Niagara of Sri Lanka”.
Drugi z wodospadów o nazwie Devon jest doskonale widoczny z podjazdu do zamku St. Clair i szkoda tylko, że ciężkie, ołowiane chmury szybko zaczynają przesłaniać odległy krajobraz. Jego nazwa pochodzi od brytyjskiego pioniera upraw kawy, ma 90 m i jest dziewiętnastym pod względem wysokości na wyspie. Chociaż w tych stronach pada często to jednak oglądamy te wodospady w porze suchej. Można sobie tylko wyobrazić jak bardzo się zmienią z nadejściem monsunów.
Teraz pora na zamek i nasze pierwsze, oficjalne spotkanie ze smakiem cejlońskiej herbaty. Ta stylowa budowla to wizytówka firmy, w której mieści się herbaciarnia, sklep firmowy i taras widokowy. Ma pokazywać siłę marki, a ze względu na niezwykłe miejsce, przyciągać turystów i potencjalnych klientów. Do degustacji wybieramy jedną z czarnych herbat opisaną w karcie jako „Cejlon breakfast”. Niestety ta nazwa ma się nijak do widniejących na opakowaniach handlowych i nawet pomoc uprzejmej ekspedientki nie pozwala dokładnie sprecyzować co tak naprawdę piliśmy.
Wszystko przez to, że należymy chyba do szerokiego grona pijących herbatę, którzy niewiele o niej wiedzą. Pobyt na Cejlonie zdecydowanie to zmieni bo zaczniemy patrzeć na oznaczenia, a nie handlową nazwę. Na Sri Lance podstawowa klasyfikacja najlepszych herbat czarnych to BOP i BOPF gdzie: B – broken, z liści łamanych, O – orange, o lekko pomarańczowym odcieniu naparu, P – pekoe, podczas zbioru zrywa się pąk oraz pierwszy i drugi listek, F – fannings, kruszona mechanicznie. W praktyce herbata oznaczona jako BOPF – Broken Orange Pekoe Fannings jest po zaparzeniu mocniejsza i bardziej gorzka niż BOP – Broken Orange Pekoe.
Na smak i aromat herbaty ma wpływ wiele czynników, z których chyba najważniejszym jest wysokość upraw. Te rosnące powyżej 1200 m n.p.m. (high grown tea) są najlepsze i najdroższe, a takie właśnie uprawia się w rejonie Nuwara Eliya. Tu muszę Was zmartwić, bo u nas zaliczana do najlepszych herbata marki Lipton uprawiana jest znacznie niżej. Poza wysokością istotna jest pora zbioru, pogoda, a nawet otoczenie w jakim rosną krzewy. Sąsiedztwo różnych gatunków drzew ma wpływ na smak herbaty. Na opakowaniu, poza oznaczeniem klasy, powinna znaleźć się także informacja z jakiego regionu herbata pochodzi i w jakim miesiącu została zebrana. Niestety pełna informacja o produkcie jest rzadko dostępna nawet w internetowych sklepach, dumnie zaliczających się do grona ekspertów. Rezultat – cejlońską herbatę czarną reklamowaną jako najlepsza można kupić w cenie 75,00 PLN i 15,00 PLN za 250 g. Wnioski z tego porównania wyciągnijcie sami. O produkcji i zbiorach jeszcze opowiem.
Na jedną i bardzo krótką noc trafiamy do Hotelu Galway Forest. Ma dwie gwiazdki, ale oferuje przyzwoity standard i bezpłatne Wi-Fi. Rano czeka nas wielka przygoda i Koniec Świata.