Agra jest niemal mechanicznie kojarzona z Taj Mahal i wielkim fortem, które przyciągają tu ludzi z całego świata. Nie można jednak zapominać, że jest to żywy organizm miejski i w dodatku jeden z największych w Indiach. Samo miasto ma około 1,3 mln mieszkańców, a cały dystrykt zamieszkuje ponad 3,5 mln. Agra ma jeden uniwersytet i sześć szkół wyższych. Śmiało można powiedzieć, że jest miastem ludzi wykształconych. Wskaźnik analfabetyzmu wśród mężczyzn nie przekracza 14% i jest kilkakrotnie niższy od średniej krajowej. Agra to także jeden z najważniejszych węzłów komunikacji lotniczej, kolejowej i drogowej. Te pięć godzin, jakie musiałam tu jechać z Delhi, już niebawem ulegnie skróceniu gdy zakończą się inwestycje realizowane w okresie ostatnich 15 lat. Do października 2011 roku w Indiach wybudowano ponad 14 tys. kilometrów nowych, czteropasmowych autostrad, a do roku roku 2013 inwestycje drogowe pochłoną 70 miliardów dolarów. Już teraz indyjski wskaźnik gęstości autostrad jest wyższy niż w Stanach Zjednoczonych czy Chinach. A jeszcze w roku 2002 Indie miały tylko 47,3% utwardzonych dróg.

Pomimo swojej wielkości obraz Agry ma niewiele wspólnego z wielkimi miastami europejskimi, głównie ze względu na zabudowę i zanieczyszczenie. To jeden z najważniejszych problemów. Nikt nie ukrywa że 80% ścieków miejskich spływa dziś do rzeki Jamuny, przez co Agra znajduje się na liście dwudziestu najbrudniejszych miast Indii. Dzięki swoim zabytkom przyciąga jednak turystów i to my generujemy większość jej przychodów.

Agra jest ośrodkiem przemysłu skórzanego, papierniczego i chemicznego, a Harihar Biotech jest jednym z największych laboratoriów tkanek roślinnych w północnych Indiach o rocznej zdolności produkcyjnej 2 mln roślin. Słynie z galanterii skórzanej, dywanów, biżuterii i rękodzieła artystycznego. Żywe są tu tradycje zdobnicze i wyroby z marmuru, nawiązujące do technologii wykorzystywanych przy budowie Taj Mahal. Jedną z takich pracowni odwiedziłam przed pożegnaniem z Agrą. To co zobaczyłam nie ma nic wspólnego z automatyką czy nowoczesnymi technologiami stosowanymi w wielu dziedzinach życia. Automatyczne są tylko ruchy mistrzów tego rzemiosła, bo wszystko wytwarza się ręcznie.

Ręcznie trasuje się wzory na marmurowych płytach i wycina w nich wgłębienia, które zostaną później wypełnione zdobieniami z kolorowych kamieni. Misterne elementy wzoru szlifuje się trzymając miniaturowy element w palcach, a do napędu tarczy służy przedmiot przypominający łuk lub smyczek. Zależnie od złożoności wzoru i wielkości powierzchni po kilku dniach lub tygodniach pojawia się efekt finalny w postaci wspaniałego blatu lub tradycyjnego stolika do herbaty, a jego cena waha się od kilkuset do kilku tysięcy dolarów.
W całym ulicznym zgiełku i pozornym chaosie udaje się czasami znaleźć prawdziwą perełkę i taka nam się trafiła na pożegnanie z Agrą. Zatrzymujemy się jeszcze na lunch, czyli fakultatywną przyjemność dla szczególnie głodnych. Gdy inni męczą się w przepełnionej zapachami restauracji my korzystamy z relaksu w przyległym ogrodzie i atrakcji, które właśnie się zaczynają. Mamy okazję posłuchać oryginalnej muzyki, obejrzeć hinduską bajkę w wykonaniu teatru kukiełkowego i podpatrzeć z bliska zaklinacza węży. Właśnie taki obiad był nam potrzebny.

Stąd ruszymy do Fatehpur Sikri czyli Miasta Widma i będzie to już ostatnie spotkanie z historią Mogołów i cesarza Akbara. O tym opowiem na kolejnej stronie.