Asuan i okolice
Będąc pierwszy raz w tych stronach chcemy zobaczyć jak najwięcej. Decydujemy się więc na dwudniowy wypad do Asuanu. Koszt imprezy 230$. Z hotelu ruszamy przed wschodem słońca. Towarzyszy nam polskojęzyczny przewodnik i egipscy opiekunowie pod flagą Itaki też mówiący po polsku. Przed nami ponad 350 km z jednym postojem na trasie około godz. 8.00. Monotonny, pustynny krajobraz, tylko czasami poprzerywany nieco wyższymi wzniesieniami powoduje senność. Nic jednak nie zwalnia od zachowania czujności, bo na drodze często pojawiają się osuwiska i niebezpieczne kamienie. Podglądamy więc naszego kierowcę czy aby nie przymyka oczu. To może nie do końca normalne, ale jakoś brakuje nam zaufania.
Wreszcie docieramy na miejsce – na koniec świata starożytnych Egipcjan i miasta wygnańców z epoki cesarstwa rzymskiego. Stąd zaczynał się czarny ląd, kwitł handel złotem, kością słoniową i niewolnikami. To właśnie bogactwo zasobów złota sprawiło, że Nubia została podbita przez faraonów XVIII dynastii i od 1570 p.n.e. przez co najmniej dwa stulecia stała się integralną częścią ich państwa. Po odzyskaniu niepodległości role się odwróciły i w latach 715 p.n.e.663 p.n.e. Nubia zawładnęła Egiptem. Dziś Egipcjanie i czarni Nubijczycy żyją zgodnie obok siebie zachowując jednak odrębność kulturową, z którą wkrótce się spotkamy.
Asuan wita nas spokojnym rytmem dnia ponad 200-tysięcznego miasta. Mamy jednak świadomość, że to połowa sierpnia i powoli zbliża się południe a więc na ulicach i wokół domów krzątają się tylko ci, którzy naprawdę muszą. A może to skutek trwającego akurat Ramadanu? Prawdziwe życie Asuanu zobaczymy dopiero wieczorem.
Pierwszym celem naszej wędrówki jest wielka tama asuańska. Miejsce z pewnością robi wrażenie, ale nie ze względu na wielkość obiektu, którego praktycznie nie widać z jego korony. To, co w pierwszej kolejności przyciąga wzrok to początek wielkiego rozlewiska Jeziora Nasera ciągnącego się na przestrzeni ponad 500 km. Pośród rdzawo-złotych piasków ta masa granatowej wody jest czymś niezwykłym. Aby nacieszyć się tym widokiem czasu mamy niewiele. Dlatego warto zapoznać się z historią tamy nieco wcześniej i po prostu trochę urwać się przewodnikowi dla zrobienia zdjęć. A historia tego miejsca wpisanego na listę współczesnych cudów świata jest naprawdę ciekawa.
Patrząc w kierunku północnym nie wolno fotografować obiektów po prawej stronie. Nie udaje nam się wyciągnąć bliższych informacji czy chodzi tu o siłownię wielkiej elektrowni czy obiekty wojskowe. W każdym razie wojsko strzegące tamy skrupulatnie tego pilnuje i nie warto ryzykować utraty aparatu. Trzeba mieć świadomość, że wielka tama zaopatruje w energię elektryczną połowę Egiptu, a zamach terrorystyczny nie tylko pogrążyłby kraj w ciemnościach, ale mógłby też spowodować niewyobrażalny kataklizm. Krąży też plotka, że w tamie pojawiło się pęknięcie i to jest właśnie jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic.
Na południe, w kierunku Jeziora Nasera można już liczyć na większą swobodę, chociaż jeden z żołnierzy i tu zwrócił mi uwagę by nie używać zoomu. Na jednej pobliskich wysepek dostrzegamy mury świątyni Kalabsha. Budowla wzniesiona około 323 r.n.e. poświęcona była egipskiemu bogowi Horusowi i nubijskiemu bogowi Mandulis’owi, ale nigdy nie została dokończona. W roku 1961 podzielono ją na 15 tys. fragmentów, które przeniesiono o 60 m wyżej dla uratowania przed spiętrzonymi wodami Nilu. Podobny los spotkał 18 świątyń i innych pomników dawnej kultury i dzięki temu możemy je ciągle oglądać.