Rozpoczyna się nasz drugi dzień w Baracoa. Pogoda o poranku ciągle jest niepewna, a bardzo by się przydała bo chcemy dziś zobaczyć dwie rzeczy „naj”. Największe bogactwo regionu czyli plantacje kakao i najdłuższą rzekę Kuby Rio Toa. Przez większość dnia otoczeni będziemy wyjątkową roślinnością Parku Narodowego Alejandro de Humboldt. Tak przynajmniej w teorii wygląda plan.
Na chwilę przed wyjazdem zaglądamy jeszcze w boczne uliczki, bo tylko tam można szukać prawdziwego kolorytu miasta, a nie w starannie wypielęgnowanym centrum. Podobnie jest w okolicznych wioskach i taki obrazek będzie nam towarzyszył na całej trasie przez Kubę.

Parque Nacional Alejandro de Humboldt leży na obszarze prowincji Holguín i Guantánamo. Został nazwany na cześć niemieckiego naukowca Alexandra von Humboldta, który wizytował wyspę w latach 1800-1801. Ze względu na unikalną powierzchnię, bogactwo endemicznej flory i fauny w roku 2001 został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Powierzchnia parku wynosi 711,38 km², z których 685,72 km² przypada na ląd, a 22,63 km² stanowi obszar morski.

Wiele skał podłoża okazało się toksycznych dla roślin, więc gatunki musiały dostosować się do przetrwania i ten unikalny proces ewolucji doprowadził do rozwoju wielu nowych gatunków. Na liczbę 1300 roślin nasiennych i 145 gatunków paproci naukowy doliczyli się aż 900 endemicznych. Podobne proporcje występują w odniesieniu do fauny. Co trzeci ze ssaków i co piąty ptak występują tylko na Kubie.
To jednak zupełnie inny park niż te, które odwiedzaliśmy. Nie będzie tu wyprawy po parku czy safari w poszukiwaniu zwierząt. Park to po prostu cała okolica.

Po około pół godzinie docieramy do chluby miejscowych plantatorów Sendero Sociocultural del Cacao. Byłam już na podobnych plantacjach w Meksyku i na Dominikanie, ale ta w niczym ich nie przypomina. Powinniśmy się znaleźć pod dwupiętrowym parasolem zbudowanym z olbrzymich bananowców i palm kokosowych, a zastajemy obraz niewyobrażalnej klęski. Z wielkim bólem pracownicy opowiadają nam o prawdziwej skali zniszczeń jaką wyrządził cyklon Matthew. To co widzimy to zaledwie drobne szczątki jakie zostały do uporządkowania. Nasz przewodnik twierdzi, że same kakaowce będzie można odbudować stosunkowo szybko, ale wymagają one sąsiedztwa drzew, na które trzeba czekać dziesiątki lat. Czy inne i szybciej rosnące potrafią zapewnić sprzyjający mikroklimat – nie wiadomo, bo nikt tego jeszcze nie próbował.

Widok jest rzeczywiście przygnębiający i to nie tylko tutaj, ale w całym regionie, nie wyłączając Parku Narodowego Humboldta.  Tych miejsc i takich jak jeszcze przed rokiem nie zobaczymy przez kolejne dziesiątki lat.

A samo kakao? – są dowody na to, że znali już je Olmecowie, a po upadku ich cywilizacji Majowie. Na Kubie pierwsze plantacje pojawiły się z nadejściem Hiszpanów, ale na dobre rozwinęły się od 1771 roku, gdy przybyli tu francuscy imigranci z Haiti. Pod koniec XIX w. było ich już 69, a pierwsze fabryki czekolady powstały na początku XX w.

Po triumfie rewolucji kubańskiej uprawy kakao skoncentrowano we wschodniej części wyspy, właśnie w rejonie Baracoa, a także Santiago de Cuba, Granma i Holguin. Pomimo, że produkowane tu ziarna należą do najlepszych na świecie to udział Kuby w światowej produkcji kakao jest znikomy i w roku 2012 wynosił zaledwie 0,04%. Na czele światowej stawki producentów znajdują się: Wybrzeże Kości Słoniowej 32,9%, Indonezja 18,7% i Ghana 17,6%. Pomimo zrujnowanej plantacji zostajemy jednak przyjęci filiżanką gorącej czekolady i jest szansa nawet na niewielkie zakupy. A co warto kupić? – na przykład likier czekoladowy i sprasowane kulki sproszkowanego ziarna, z których w domu można zrobić 100% kakao.

Zbliżymy się teraz nieco bardziej do przyrody Parku Humboldt’a bo w planie mamy spływ po Rio Toa. W rzeczywistości będzie to symboliczne dotknięcie rzeki bo 45-minutowy spacer łódką trudno nazwać spływem. W tym celu jedziemy do miejsca nazywanego Rancho Toa. Można tam zjeść pyszny lunch i z humorem potargować się na kilku stoiskach z pamiątkami. Potem ruszymy na rzekę.

Rzeka Toa jest największą rzeką na wyspie pokonując od źródeł do ujścia 131 km i przyłączając 72 dopływy. Przełom rzeki Toa zajmuje około 70% Rezerwatu Biosfery, któremu nadano nazwę Nóż Toa – „Cuchilla del Toa”. Nasz przewoźnik stara się wskazać nam miejsca na łodzi. Mąż znający trochę hiszpański przedstawia się, że jest tu kapitanem i musi siedzieć na dziobie. Oczywiście chodzi o zdjęcia. Robi się wesoło i każdy z nas zajmuje miejsce, które sam wybierze. Wody rzeki są nieprzejrzyste, ale sokoro jest wielka wydaje się głęboka. Jeden z naszych facetów ma opory ale bardzo chce popływać przy łodzi. Dostaje pozwolenie i gdy już zdobywa się na odwagę ląduje w wodzie na głębokości do pasa. To chyba najbardziej zabawny moment tego dnia. Rio Toa jest jednak nieobliczalna, a jej siłę po tropikalnej burzy jeszcze zobaczymy.

Po południu wracamy do Baracoa, gdzie zostaniemy na noc. Dziś wreszcie nie pada więc możemy jeszcze coś zobaczyć. Wspinamy się na wzgórze do Hotelu El Castillo skąd roztacza się piękna panorama na miasto i zatokę. Znajdujemy parę ciekawych miejsc w centrum i wreszcie możemy przejść po Molecon. Na koniec dnia trafiamy do hotelu w którym przeżyjemy nocą prawdziwe oberwanie chmury. Będziemy ratować pokój przed zalaniem, ale może wreszcie się wypada.

<- Poprzedni