Pierwszą noc na wietnamskiej ziemi spędziliśmy w samym centrum Saigonu w Hotelu Sen Viet. To na pewno zaleta bo wokół mnóstwo sklepików restauracji i kafejek. Wciśnięty między zabudowania jest jednak słabo widoczny i wracając ze spaceru można go przeoczyć.

Standardowy pokój wyposażony w łazienkę, sejf, TV-Sat i bezpłatne Wi-Fi. Jest też czajnik do herbaty. Meble trochę stare, ale nie ma się do czego przyczepić. Gorzej już z windami i powierzchnią sali restauracyjnej. Gdy zatrzyma się tu więcej turystów na te pierwsze się czeka, a na drugiej może zabraknąć miejsc. Śniadania jednak dobre, nawet dla wybrednych.

Będąc w Wietnamie nie można przejść obojętnie obok wstrząsających i budzących grozę śladów wojny wietnamskiej. Dzisiaj właśnie pojedziemy w takie miejsce. Będzie nim fragment podziemnych tuneli wykorzystywanych przez partyzantkę Viet Congu w Dystrykcie Cu Chi około 70 km na północny zachód od Saigonu. Pierwsze tunele tej sieci wykopano w latach 40. XX w. w okresie francuskiego okresu kolonialnego. W tamtym czasie miały służyć przede wszystkim jako węzeł komunikacyjny między wioskami pozwalający ominąć armię francuską. Podczas wojny w Wietnamie sieć tę znacząco rozbudowano i wykopano aż trzy poziomy tuneli, schodząc do 10 metrów pod ziemię. Na łącznej długości 250 kilometrów systematyczna sieć rozciągała się od przedmieść Saigonu aż do granicy z Kambodżą i często przechodziła pod amerykańskimi bazami. Trzeba przy tym pamiętać, że prace związane z ich budową wykonywano wyłącznie ręcznie.

Złożoność tuneli zadziwia nawet dzisiaj i była frustrującą łamigłówką dla Amerykanów. Mówiąc bardzo ogólnie tunele zostały podzielone na cztery poziomy znajdujące się na różnych głębokościach i służące do różnych celów. Na głębokości od trzech do czterech metrów, na pierwszym poziomie, znajdował się posterunek strzelniczy, szyb wentylacyjny i mnóstwo pułapek. Na drugim poziomie była kuchnia i pomieszczenia mieszkalne. Na trzecim poziomie mieściła się stacja pierwszej pomocy, w której energia była wytwarzana przez rower, pomieszczenia do przechowywania żywności i broni oraz trasa dla połączeń tunelowych. Najgłębszy poziom zapewniał zasoby wodne ze studni, a także prowadził do rzeki Saigon, tworząc w razie niebezpieczeństwa drogi ewakuacyjne.

Najistotniejszym elementem całej sieci był system wentylacyjny składający się z rozproszonych kanałów prowadzących do zamaskowanych otworów na powierzchni. System ten musiał mieć zdolność generowania powietrza dla tysięcy żołnierzy, ale także odprowadzania dymu z podziemnych kuchni i warsztatów. Ten musiał przedostawać się na powierzchnię w wielu różnych miejscach i w sposób niezauważany dla zwiadu.

Tak zorganizowane tunele były domem, szkołą i szpitalem, a nawet miejscem narodzin wielu dzieci. Życie w nich było było ciężkie. Brakowało powietrza, jedzenia i wody. Tunele były atakowane przez mrówki, jadowite stonogi, skorpiony, pająki i robactwo. Za dnia żołnierze spędzali tu większość czasu pracując lub odpoczywając. Wychodzili nocą, aby zbierać zapasy, doglądać swoich plonów lub angażować wroga w bitwę. W okresach ciężkich bombardowań lub ruchów wojsk amerykańskich zmuszeni byli pozostać pod ziemią przez wiele dni. Wśród ludzi mieszkających w tunelach szerzyły się choroby, a zwłaszcza malaria, która była drugą po obrażeniach wojennych przyczyną śmierci.

To co turysta może zobaczyć dzisiaj robi wrażenie ale wymaga też odrobiny wyobraźni. W tamtych czasach nie było tu obszernych, wydeptanych ścieżek. Całą dzisiejszą przestrzeń wystawową pokrywała zwarta dżungla, w której dosłownie każdy krok mógł zakończyć się śmiercią lub ciężkimi obrażeniami. Nawet teraz idąc taką drogą nie jesteśmy w stanie dostrzec miejsc, w których znajdują się wejścia do podziemnych korytarzy. A przecież nie to było najgroźniejsze. Dżungla najeżona była tysiącami pułapek, których przykłady i sposób działania możemy zobaczyć. Nie wszystkie musiały zabijać. Dla partyzantów ważniejsze było nawet spowolnienie marszu celem odtransportowania rannych żołnierzy. A trzeba to było zrobić szybko bo groźne, głębokie rany w tych warunkach i klimacie szybko ulegały zakażeniu. Najprostszymi były słynne zaostrzone kołki czy kije punji wykonywane z drewna lub bambusa. Przebicie stopy eliminowało żołnierza, a pokrycie ich naturalnymi truciznami groziło śmiercią.

Każdy kto zechce będzie mógł spróbować przejść kilkadziesiąt metrów takim tunelem. Będzie tam wyjątkowo ciasno, nisko, ciemno i duszno. Na pewno nie jest to próba dla wszystkich. Będzie można spróbować najbardziej powszechnego posiłku partyzantów składającego się głównie z manioku i dostępnych owoców. Atrakcją dla chętnych może być strzelnica wojskowa na terenie kompleksu gdzie można postrzelać z AK-47 czy amerykańskiego M-16. Cena pojedynczego strzału wynosi około 5 dolarów.

Dowództwo amerykańskie nie mogło przejść obojętnie obok problemu tuneli. Należało je odnaleźć i zniszczyć. Jednym z takich działań była Operacja Crimp, która rozpoczęła się 7 stycznia 1966 r. Otworzyły ją bombowce B-52, które zrzuciły 30 ton ładunków wybuchowych na region Củ Chi, skutecznie zamieniając bujną dżunglę w krajobraz księżycowy. Prowadzona po tym operacja poszukiwawcza nie przyniosła jednak oczekiwanego sukcesu bo żołnierze, nawet gdy odnaleźli tunel, nie doceniali jego wielkości i złożoności. Prawdę o tunelach odkrył dopiero australijski oddział techniczny pod dowództwem kpt Sandy MacGregora. Przeszukując systematycznie odnaleziony tunel przez 4 dni jego ludzie znaleźli amunicję, sprzęt radiowy, zapasy medyczne i żywność. Na konferencji prasowej MacGregor nazwał ich tunelowymi fretkami, a jeden z dziennikarzy użył terminu szczury i tak już pozostało.
W 1967 roku znacznie większą akcję na Củ Chi i Żelazny Trójkąt zaplanował gen. William Westmoreland. Tuneli jednak nie udało się zniszczyć i niecały rok później stały się one bazą wypadową dla Operacji Tet. W 1969 bombowce B-52 przesunięte znad Wietnamu Północnego rozpoczęły tu bombardowania dywanowe i wtedy tunele naprawdę ucierpiały. Jednym z ciekawszych epizodów związanych z tunelami był fakt, że od stycznie 1966 do lutego 1970 roku w rejonie Cu Chi stacjonowała amerykańska 25 Dywizja Piechoty, a część terenu jej bazy znajdowała się nad siecią tuneli. Obserwacja ruchu wojsk i działania dywersyjne nie sprawiały więc problemu.