Higuey Adventure 
Tę całodzienną wycieczkę znajdziecie z pewnością w ofercie większości biur i warto się nad nią zastanowić bo to rzadka okazja do poznania specyfiki życia w dominikańskim mieście, a także na wiejskiej plantacji kawy, trzciny cukrowej czy kakao. Z drugiej strony będzie to tylko namiastka rzeczywistości, bowiem nie zobaczycie prawdziwie ciężkiej pracy w okresie zbiorów, nie wszędzie będzie okazja i czas by wejść pośród tych ludzi i chwilę z nimi porozmawiać. Wyprawa ta pobudzi jednak waszą wyobraźnię i pozwoli przynajmniej na częściową konfrontację teorii wyniesionej z lektury z materią, której można dotknąć.

Pierwszym etapem naszej wyprawy jest rancho z przyległą do niego plantacją trzciny cukrowej. Celowo nie używam określenia hacienda, bo brakuje mi tu tradycyjnych form takiej posiadłości jakie spotykałam po drodze. Cukru z trzciny używałam wielokrotnie, ale dopiero tu po raz pierwszy mogłam jej dotknąć, wejść w nią i spróbować naturalnej słodyczy, jaką zawiera świeży miąższ łodygi. Niestety, to tylko przywilej dla mnie, bo dla żniwiarzy taka przyjemność jest zabroniona. Konna wycieczka wzdłuż dojrzewającej plantacji i po naturalnych nierównościach terenu może okazać się dla wielu niezłym przeżyciem, ale weźcie głęboki wdech i zaufajcie wierzchowcom. W naszej grupie było różnie i jak sądzę wielu tę przygodę zapamięta.

O tym, że najlepsze cygara zwija się ręcznie wiedzą prawie wszyscy, ale niewiele jest takich miejsc, gdzie można przyjrzeć się tej technologii z bliska. Zobaczycie więc jak powstają w sprawnych rękach i z pomocą bardzo prymitywnych narzędzi, poznacie historię produkcji cygar w Dominikanie i ich obecną pozycję w obrocie światowym. Pomimo, że nie znalazłam żadnej przyjemności w pociąganiu i wypuszczaniu dymu to o samych cygarach dowiedziałam się sporo i tego nie żałuję. Jeżeli przyjdzie wam do głowy kupienie ich na prezent, a nie macie w tym żadnego doświadczenia wykorzystajcie tę wycieczkę, gdzie otrzymacie wyczerpującą informację „z pierwszej ręki” lub odwiedźcie porządny sklep w Santo Domingo. Nigdy nie kupujcie cygar na podrzędnych bazarach lub u handlarzy bo to, co miało być autentykiem okaże się dobrze spreparowanym liściem bananowca.

Jak sądzę ciekawym doświadczeniem będzie spacer ulicami Salvaleón de Higüey, stolicy prowincji Altagracia, które jest jednym z najstarszych miast Dominikany i słynie z cudownego objawienia Matki Boskiej. Ten fakt ściąga do Higuey co roku, 21 stycznia, pielgrzymów z całej wyspy. W roku 1971 oddano wiernym obecną bazylikę, gdyż stara nie mogła ich pomieścić.  Znajdziemy w niej także polskie ślady. W 1992 r. Katedrę Nuestra Señora de Altagracia odwiedził Jan Paweł II, a  na jednej z płaskorzeźb zdobiących drzwi świątyni upamiętniona jest pierwsza podróż apostolska do Dominikany i data 25 stycznia 1979 roku. Nazwa miejscowości prawdopodobnie pochodzi z języka rdzennych Tainów gdzie Huiou oznacza słońce. W wielu plemionach słowo to utożsamiane jest także z pojęciem dzień, brzask. Patrząc na położenie geograficzne miasta ma to logiczne wytłumaczenie bo właśnie tu słońce „rodzi się” najwcześniej. Początek miasta pod panowaniem Hiszpanów datuje się na rok 1503, w którym wojska hiszpańskie zmasakrowały miejscową ludność w odwecie za zabójstwo ośmiu marynarzy. Jak podają niektóre źródła to właśnie ci marynarze dopuścili się zbrodni jako pierwsi, ale po to by podbić ostatni skrawek indiańskiej ziemi każdy powód był dobry. Z pozostałej przy życiu garstki Indian liczącej niespełna 1200 osób uczyniono niewolników. Dziś Higuey liczy około 235 tys. mieszkańców i jest jednym z najszybciej rozwijających się regionów dzięki turystyce i rolnictwu.

W Higuey spotkacie się z prawdziwym życiem jego mieszkańców i z pewnością odwiedzicie targ miejski, który długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. W zgiełku, charakterystycznym dla wszystkich takich miejsc na świecie, znajdziecie najczarniejszy obraz biedy i żebrzące haitańskie dzieci. Zobaczycie szokujący sposób handlu mięsem, którego woń potrafi sporo namieszać. To chyba jedna z najgorszych wizytówek Dominikany, która nie ma dziś żadnych służb czuwających nad bezpieczeństwem sanitarnym żywności. Świadomi tego faktu spokojnie jedziemy na wiejski obiad. W typowej, dominikańskiej scenerii, pod strzechą z liści palmy i gdzieś zupełnie na uboczu będzie jednak smakowało, a mocna, słodka kawa cedzona z płóciennego worka doda sił. Po krótkim odpoczynku ruszamy, w większości po lokalnych gruntowych drogach, na spotkanie z dominikańską wioską.

Po drodze do celu pozdrawiają nas grupki dzieci, które kolorowy, odkryty samochód z nieznajomymi odrywa od zabawy. Pierwsze wrażenie to kolorowe zabudowania otoczone zielenią i różnymi odmianami  kwitnących krzewów. Wszystko co rośnie wokół jest dla nas egzotyczne i znale tylko ze sklepowych półek. Ananasy, banany, papaje, granaty, krzewy kawy i trochę masywniejsze drzewka, na których dojrzewają owoce kakao. Poznajemy technologię i zasady zbioru, sortowania i wypalania. Wprawdzie po drodze straszyli nas, że kawą zajmują się tylko kobiety i czeka nas ciężka praca, to na miejscu nawet nie pozwolili spróbować. Oczywiście świeżo zaparzonej kawy było pod dostatkiem dla wszystkich, jak i egzotycznych owoców.

Mieszkańcy chętnie zapraszają do domu, pozwalają zobaczyć wyposażenie i warunki życia. Na rozstawionych stołach palona kawa i ugniecione gałki mielonego, palonego kakao. Wystarczy je zetrzeć na tarce. To wszystko można oczywiście kupić. Kiedy wizyta zdaje się dobiegać końca na dziedzińcu pojawia się miejscowy łapacz węży i okropnych ptaszników. Zaśpiewa ludową piosenkę, a odważniejszym pozwoli dotknąć lub ponosić na szyi swoich ulubieńców. To rzadka okazja, a boa żyjące w Dominikanie są niewielkie więc od razu nie uduszą. W powrotnej drodze do hotelu składamy wizytę w dominikańskiej szkole, o której już wcześniej wspominałam.