Po zapoznaniu się z miejscowymi atrakcjami na koniec zostawiłam sobie wyjątkową perełkę jaką jest wyspa Saona. Leży na południowo-wschodnim krańcu Dominikany i to jest właśnie ta namiastka raju jaki sobie wyobrażamy. Wyspa jest rezerwatem i częścią Cotubanamá National Park więc nie ma tu żadnej infrastruktury, barów, sklepików, a tym bardziej hoteli. Jedyne miasteczko na wyspie – Mano Juan – liczy zaledwie 500 mieszkańców. W zależności od miejsca pobytu jednodniowa wyprawa na wyspę może kosztować około 150$, ale u miejscowych pośredników na plaży możecie wynegocjować nawet jedną trzecią tej ceny.

Na wyspę startujemy około 9.00 szybkimi łodziami motorowymi, a wrócimy katamaranem. Łódź dociera tu w 30 minut, a katamaran potrzebuje 2 godziny. Każdego dnia przypływa tu ponad 2000 osób, a więc czas lądowania na wyspie ma znaczenie. Trochę adrenaliny na początek dnia też się przyda.

Po drodze zatrzymujemy się w niezwykłym miejscu, jakim jest naturalny basen  z krystaliczną, lazurową wodą i drobnym jak mąka piaskiem. Przewodnicy obiecują możliwość zobaczenia na dnie kolorowych rozgwiazd, ale jak ich nie będzie to i tak na chwilę warto wyskoczyć z łodzi. Dla niezdecydowanych znajdzie się oczywiście szklaneczka rumu na zachętę. To w tym rejonie kręcono niektóre sceny „Błękitnej laguny”, a na samej Saonie reklamę batonów Bounty o ile ją jeszcze pamiętacie.

Jeśli zdecydujecie się na aktywny wypoczynek – woda i spacer po wyspie, to zajęcie lepszego miejsca nie będzie ważne. A obejrzeć wyspę naprawdę warto. Na głównej plaży oczywiście jest tłok ale wystarczy odejść kilkaset metrów by zobaczyć pochylające się nad wodą palmy i poczuć trochę prywatności. Zdecydowanie Saonę mogę zaliczyć do najpiękniejszych miejsc jakie widziałam. Czytając aktualne komentarze cieszę się, że do dziś takim pozostała. A więc zapraszam na spacer.

Podobno pierwszym Europejczykiem, który zobaczył Saonę był Krzysztof Kolumb i trafił tu przez przypadek. Jego trasa biegła wzdłuż południowego wybrzeża Haiti i zmuszony był przybić do brzegu by przeczekać nadchodzący sztorm. Przybił do brzegu usłanego pasmami kokosowych palm topiących się w oceanie, oczywiście przypadkiem. Szukał bezpiecznego miejsca, by przeczekać nadchodzący sztorm. Saona należy do terytorium Dominikany i jest częścią Wschodniego Parku Narodowego.

Po południu okrętujemy się na katamaran i zaczyna się zabawa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przy dźwiękach bachaty, merengue i oczywiście szklance rumu. Z tym ostatnim trzeba trochę uważać bo katamaran jednak huśta i wcale nie trudno wypaść za burtę. Mieliśmy na pokładzie gości ze wschodu i coś o tym wiemy.

Animatorki będą Was porywać do tańca, a cały zespół do wspólnej zabawy proponując nieziemskie układy choreograficzne. Nie zauważycie, gdy znów pojawi się brzeg i trzeba będzie wracać do hotelu. Saonę zapamiętacie na zawsze – tego jestem pewna.